“Love in vain – Robert Johnson” [To coś więcej niż rap #1]

Robert Johnson

Długo myślałem o takim cyklu. Jestem związany z szeroko rozumianą popkulturą równie mocno, jak z muzyką rap. W końcu zebrałem się na odwagę i chcę się z Wami podzielić dziełami, które przeczytałem lub obejrzałem. Zapraszam.

Pakt z diabłem

Zastanawialiście się kiedykolwiek, ile musi poświęcić człowiek w imię swojego talentu? Czy aby być w czymś doskonałym, wystarczy ciężka praca? Czy rzeczony talent trafia do ludzi losowo i całkowicie przypadkowo? Życiorys Roberta Johnsona potęguje znaki zapytania, ale na pewno nie udziela odpowiedzi. Oto historia o człowieku, który szedł z diabłem pod rękę.

Robert Johnson “Me and the devil blues”

A gdy umrę, gdzieś przy drodze grób wykopcie mi
By mój demon wsiadł w autobus i na zawsze znikł

Missisipi na początku XX wieku dla Afroamerykańskiej ludności było wciąż miejscem codziennej walki o byt. Co prawda, w 1865 roku, za sprawą zakończenia wojny secesyjnej oraz wejścia w życie trzynastej poprawki do Konstytucji, zniesiono niewolnictwo. Jednak wciąż w ludzkiej mentalności rządziły rasizm oraz uprzedzenia. Czarni, aby przeżyć, musieli ciężko pracować w polu bawełny za głodowe pensje. O jakiejkolwiek lepszej edukacji oraz szansach na rozwój mogli jedynie marzyć. Jedyną rzeczą, która pozwalała im na chwilę zapomnieć o codzienności, był blues. To właśnie w tych smutnych rytmach czarnoskóra społeczność odnalazła swoją formę wypowiedzi. Blues był o wszystkim, co ich otacza. Był także świetnym sposobem ukrycia antysystemowego przekazu.

kadr z komiksu Love in vain
kadr z komiksu

Robert Leroy Johnson

Najprawdopodobniej przyszedł na świat 8 maja 1911 roku w Hazlehurst. Wielokrotnie razem z rodziną musiał zmieniać miejsce zamieszkania. Matka we wczesnym etapie życia Roberta porzuciła go i wyjechała do Robinsonville. Po czterech latach wraz z siostrą zostali do niej odesłani i tym sposobem nasz bohater zamieszkał przy polu bawełny razem z matką oraz ojczymem Dustym Willisem. To właśnie tam zaczął swoją przygodę z bluesem. Najpierw grał na harmonijce, co spotkało się z krytyką Dusty’ego — uważał on bowiem, że Robert, zamiast uczyć się pracy, uprawia diabelską muzykę. Zastanawiacie się pewnie, skąd taka niechęć ludności do muzyki. Otóż według lokalnych kaznodziejów, to ona odciągała mężczyzn od kościoła. I zamiast z żonami siedzieć w kościelnych ławach, woleli oni spędzać swój wolny czas w barach, pijąc burbon oraz słuchając muzyków.

Nie ma róży bez kolców

Johnson nie chciał powtarzać znanego schematu życia innych czarnoskórych z plantacji. Każdego dnia widział, jak Ci ludzie zaharowują się na śmierć w pełnym słońcu, nie mając z tego praktycznie żadnych korzyści. Każdy z nich ledwo wiązał koniec z końcem.

Młodzieniec swoją przyszłość widział w muzyce. Jednak rozum swoje, a serce swoje. W wieku osiemnastu lat poślubił Virginię Travis, która próbowała zmienić jego podejście do życia. Gdy zaszła w ciążę, stało się dla niej oczywiste, że chłopak musi ciężko pracować, jak wszyscy inni wokół nich. Robert zakasał rękawy i podjął się pracy przy bawełnie. Nie zapomniał jednak o swoich marzeniach związanych z muzyką.

Niedługo po porodzie Virginia zmarła razem z dzieckiem na tajemniczą chorobę… Taki cios zwaliłby niejednego i wystawił jego wiarę w przychylność losu na ciężką próbę. Jakby tego było mało, rodzina zmarłej winą za śmierć córki obarczyła męża. Według nich Robert zesłał gniew boży na swoją rodzinę poprzez muzykę. Biografowie Johnsona w tym zdarzeniu upatrują punktu zwrotnego. To wtedy diabeł zaczął ustalać ścieżki bluesmana i on sam zaczął w to wierzyć…

kadr z komiksu Love in vain
kadr z komiksu

Po śmierci bliskich postanowił postawić wszystko na blues. W mieście poznał Sona House’a, który był jego pierwszym nauczycielem gry na gitarze. Szybko jednak okazało się, że chłopak ma więcej talentu do bycia bawidamkiem, niż do tego instrumentu. Jego mentor skwitował go słowami “dobrze grał na harmonijce, ale był żałośnie kiepskim gitarzystą”. Robert próbował zarobić na życie, występując w lokalnym barze dla czarnoskórej społeczności. Jednak częściej mógł liczyć na pustą butelkę lecącą w jego stronę, niż na brawa. Coś w nim pękło. Postanowił opuścić miasto i poszukać swojego biologicznego ojca.

Na dnie piekła bulgocze śmiech

I tu kolejny raz pojawia się postać diabła. Według lokalnej legendy Robert był tak zdeterminowany, aby osiągnąć sukces w muzyce, że oddał swoją duszę w zamian za umiejętności gitarowe. Podczas wędrówki dotarł na skrzyżowanie dróg 49 i 61 nieopodal Clarksdale. Postanowił spędzić noc pod pobliskim drzewem i rano ruszyć w dalszą wędrówkę. W środku nocy zbudził go lodowaty wiatr, a naprzeciw siebie ujrzał postać z ogarem przy boku. Diabeł trzymał w ręce jego gitarę i zaczął na niej grać. Robert nigdy nie słyszał takich dźwięków. Żaden znany mu muzyk nie posiadał takich umiejętności! Jak się domyślacie, gotów był oddać wszystko, aby poznać tajniki takiego grania. To w tym momencie Robert przypieczętował swój los.

piosenka Roberta Johnsona

Dotarł do Hazlehurst gdzie, zamiast spotkać swego ojca Hoaha Johnsona, poznał wybitnego gitarzystę Ike’a Zinnermana. Razem doskonalili swoje umiejętności, grając po nocach na pobliskim cmentarzu. Musicie przyznać, że wybrali bardzo osobliwe miejsce… Oprócz tego, Johnson postanowił do swojej gitary dołożyć dodatkową siódmą strunę. Nikt nie wie, skąd wpadł na ten niecodzienny wtedy pomysł. Miesiące treningu przynosiły niesamowite efekty. Rozwój umiejętności gitarowych Roberta był niespotykany. Postronny odbiorca, patrząc na jego grę, mógł odnieść wrażenie, że artysta ma dodatkową parę rąk. Nasz bohater wiedział również jak ukrywać swoją technikę grania. Gdy zauważył na widowni innych gitarzystów, odwracał się do nich plecami i kazał iść na lekcje do piekła.

Bogu dzięki za sesje nagraniowe

Nie będę Wam streszczać całego życiorysu Roberta Johnsona. Powiem tylko, że jest to gotowy scenariusz na świetny film. Byłoby w nim wiele seksu, burbonu oraz bluesa. Powód jego śmierci jest równie filmowy jak cały żywot. Zmarł w wieku 27 lat. Był jednym z pierwszych, którzy otwierali tak zwany “klub 27”. Jego nagrobek znajduje się w trzech różnych miastach: Greenwood, Ouito, Morgan City. Każde z tych miast twierdzi, że to tam ostatecznie zmarł Robert.

Świetnie podsumował to Keith Richards:

Robert w pojedynkę wykonywał pracę całej orkiestry, więc możemy uznać, że rachunek się zgadza.

Johnson był podziwiany przez wielkomiejską społeczność, ale również nienawidzony za sposób bycia przez mieszkańców miasteczek i wsi. Grał z wszystkimi wielkimi bluesmanami tamtych lat. Miał wielkie szczęście na swojej drodze poznać Dona Lawa, który był producentem muzycznym. Dzięki temu zostały zarejestrowane dwie sesje nagraniowe, podczas których gitarzysta siedział plecami do realizatora. Nikt nie mógł poznać jego sekretów. Podczas tych sesji powstało 29 utworów, które stanowią do dziś inspirację dla muzyków. Aby uświadomić Wam kaliber talentu, o jakim piszę, dodam tylko, że magazyn “Rolling Stones” umieścił Roberta na piątym miejscu najlepszych gitarzystów w historii.

Poniżej powinna być reklama. Jeśli jest – super, dzięki! Jeśli jej nie widzisz, to albo post został niedawno opublikowany, albo masz aktywną blokadę reklam. Będziemy bardzo wdzięczni, jeśli wyłączysz dla nas Ad Blocka. Dodaj FollowRAP do wyjątków/białej listy. Nienawidzisz reklam? My też, ale będziemy wdzięczni za wsparcie – postaw nam kawę.

Komiks doskonały

Love in vain okładka komiksu
okładka komiksu

Ci z Was, którzy chcieliby zagłębić się w życiorys muzyka, mają dwie opcje dostępne na wyciągnięcie ręki. W naszym kraju za sprawą wydawnictwa Kultura Gniewu ukazał się wybitny komiks “Love in vain Robert Johnson 1911-1938” autorstwa Jeana-Michela Duponta (scenariusz) i Mezzo (rysunki). Dzieło w niezwykle przystępny sposób ukazuje południową Amerykę z okresu życia muzyka. Traficie tu na cudowne plansze, ukazujące rzeczywistość czarnoskórej społeczności w realiach ogromnego rasizmu. Poznacie również znaczenie religii dla tych ludzi oraz ich sposób patrzenia na codzienność. Dzięki nietuzinkowej oprawie graficznej jeszcze mocniej wejdziecie w świat bluesa. Wybitne czarno białe plansze wzmacniają smutny wydźwięk tej historii. Rysunki przynoszą na myśl drzeworyty, co potęguje poczcie tajemniczości historii. Przez cały komiks prowadzi nas tajemniczy narrator, który swoim sarkastycznym humorem wzmacnia dramatyzm życiorysu Johnsona. W mojej opinii jest to dzieło wybitne, a jakość polskiego wydania wzorcowa.

Dokument, który oglądasz niczym film o Hoodoo

Netflix w ramach swojej serii filmów dokumentalnych ReMastered również pochylił się nad życiorysem Roberta Johnsona. W filmie wypowiada się na przykład wnuk muzyka, wspominając, co o dziadku słyszał od ojca. Poza samym życiorysem muzyka bardzo dużo uwagi poświęcono demonowi, który kroczył jego życiowymi ścieżkami. Zapewniam Was, że 48 minut filmu zleci Wam w mgnieniu oka.

Zwiastun filmu

Koniecznie dajcie znać, jak Wam się podoba taki cykl na stronie. Razem z resztą redakcji chcielibyśmy czasem porozmawiać z Wami o innych rzeczach, niż jedynie muzyka. Pytanie tylko: Czy Wy jesteście zainteresowani taką tematyką?

Wesprzyj nas na Patronite!

followrap patronite

Marcin Krajenta

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.