Często spotykam określenie, że Filipek jest rzemieślnikiem. Takie przeświadczenie wynika zapewne z częstotliwości wypuszczania jego albumów i z zarzucanej mu przeciętności. Choć jest w tym trochę prawdy, to Filip ma też coś, czego wielu raperom dziś brakuje.
Nowy-stary Filipek
“Gambit” to płyta długa (18 utworów) i ciągnąca się niczym partie szachowe rozgrywane w systemie klasycznym. Urokiem tego typu starć jest to, że długi czas który zawodnicy poświęcają na przemyślenie posunięć, wykorzystać można do własnej, dokładnej analizy danej pozycji i odkrywania w niej głębi, kolejnych warstw, możliwych wariantów. Im więcej w niej niestandardowości i zaskoczeń, tym więcej dostarcza to frajdy obserwatorom.
Największym problemem płyty Filipka jest właśnie to, że pomimo swojej długości, w żaden sposób nas nie zaskakuje. Czy to jest ten sam raper, któremu zarzucano kompletny brak flow i asłuchalność? Oczywiście, że nie. Ale “nowego” Filipa, który potrafi pobawić się muzyką, wprowadzić do nawijki więcej innowacji, poznaliśmy już na kilku wcześniejszych projektach. Nie jest więc świeżym zaskoczeniem, że pod względem brzmieniowym poczynił na przestrzeni lat spory progres. Choć wciąż nie jest to najsilniejszy element jego twórczości, słucha się tego zdecydowanie lepiej.
Monotonii ciąg dalszy
Filipka docenia się raczej za treść, która także na tym albumie nie stanowi przełomu. Tematy kolejnych kawałków powtarzają się, a są nimi podobne wartości do tych, które raper z Milicza stara się nam przekazywać od dawna. Wielkim plusem jest oczywiście sama tych wartości obecność. Filip pisze o miłości, tej niegdyś utraconej i tej niedawno zyskanej, o patriotyzmie, głównie lokalnym, choć pojawiają się wątki ogólnopolskie, a także o drodze pełnej przeciwności, którą musiał pokonać by znaleźć się tu gdzie jest.
Szaleństwa nie doświadczymy też pod względem warstwy instrumentalnej. Są jednak wyjątki, jak odbijający w styl lo-fi bit do “Uciec gdzieś” czy jazzujący “Deszcz”. Podkłady nie są w większości specjalnie zachwycające, ani zbytnio się od siebie nie różnią, co nie pomaga w nadaniu poszczególnym utworom tak zwanego “repeat value” i dodatkowo przyczynia się do wywoływania uczucia monotonii.
I chociaż jego śpiewane fragmenty nie powodują, że chcemy się łapać za głowy, choć jego flow wciąż momentami pozostawia wiele do życzenia, choć niewiele znajdziemy tam wielowarstwowych linijek, nad którymi trzeba spędzić sporo czasu dla pełnego zrozumienia i nie doświadczymy tu wyjątkowo trafnych obserwacji, to jest jeden najważniejszy aspekt “Gambitu” (i całej dyskografii Filipka), który muszę nazwać i docenić.
SZCZEROŚĆ
Filipek, choć wręcz hurtowo wydaje swoje kolejne projekty, nie jest produktem. Nie jest też wykreowaną na potrzebę twórczości postacią (co oczywiście nie zawsze musi być złe). Raper, którego znamy jako Filipek, to nikt inny jak Filip Marcinek i jego przeżycia przeniesione na kartkę i na podkłady.
Nie wszystkie wyznania i przemyślenia na “Gambicie” mają potencjał by nas poruszyć i zszokować. Większość to refleksje chłopaka z małego miasta, który poprzez ciężką pracę i samozaparcie dotarł tak daleko. Opowiada też jak wiele musiał poświęcić, jak to w gambitach, by znaleźć się tu gdzie jest.
“Byłem nikim (2020)” to utwór najdosadniej artykułujący te wszystkie emocje i wartości, które biją z całej płyty. Dodatkowo zaprzecza wszystkim wyżej wymienionym wadom tego albumu jako całości. Chce się go włączyć więcej niż raz, bo jest przemyślany w swojej strukturze i niesztampowy jeśli chodzi o rap Filipka. Ten kawałek ma w sobie coś takiego, co bardzo cenię sobie w muzyce. Potrafi wedrzeć się do naszego wnętrza i pozwolić nam w pełni poczuć historię, którą z boku obserwować możemy od czasów gdy Filip odnosił pierwsze sukcesy na bitwach. Ostateczne podsumowanie jego drogi. Każde przesłuchanie wywołuje u mnie ciarki.
I brzmi to świetnie. ADZ i Foux wysmażyli podkład przyćmiewający wszystkie inne z “Gambitu”.
“Pojebana droga, którą przebyłem, ale w końcu jestem
Udało się choć ostatni autobus z Milicza odjeżdżał mi o 20″
Z dobrej strony
“Byłem nikim (2020)” to nie jedyny kawałek, który w jakiś sposób wybija się ponad resztę. Warty uwagi jest “Deszcz” z dobrą zwrotką Nullo i jeszcze lepszym bitem Proroka. “Uciec gdzieś” jest pewnym rodzajem eksperymentu, który mam wrażenie, że udał się połowicznie. Refren ma bardzo przyjemny vibe i zrobiony jest na fajnym patencie, ale zwrotki nie dorównują mu poziomem.
Z kolei “Biało czerwone serce” to mocny, otwarty manifest patriotyzmu, w którym Filipek wyraża ubolewanie nad wadami narodu i wprost nazywa pewne zaobserwowane problemy. Raper osadza się w centrum jednoosiowego (a więc z lekka dziś niefunkcjonalnego) systemu podziału poglądów politycznych. Słusznie, w moim odczuciu, krytykuje skrajności i niezdolność do dialogu. Stara się wytykać błędy obu biegunów, choć nie do końca mu to ostatecznie wychodzi, bo większość przekazu godzi raczej w jedną stronę, do tego stereotypowo ujętą.
Plusem “Gambitu” jest na pewno to, że trudno na nim znaleźć kawałki słabsze. Każdy, z wyjątkiem nieporozumienia – “Sasin flow”, trzyma pewien poziom poniżej którego nie schodzi. Zaletą Filipka jest właśnie ta powtarzalność i równość, które niektórzy nazwaliby pewnie przeciętnością.
Gra końcowa
Ostatecznie, jest to album przyjemny w odsłuchu, choć nie dający wielu powodów, by do niego wracać. Tych powodów jest tyle, ile pojedynczych kawałków wybija się w naszym odczuciu ponad resztę. Jest ich dla mnie zbyt mało bym do końca zachwycił się “Gambitem”. Mam wrażenie, że gdyby pozbyć się kilku zbędnych utworów i zmniejszyć tracklistę do rozmiaru np. “Bipolara” czy “Następnego do piekła”, całość albumu dużo by na tym zyskała.
Gambit Filipka to najwyraźniej nienajlepsze z szachowych otwarć, polecam więc wyciągnąć z niego jedynie najciekawsze warianty, a potem dokładniej zapoznać się z, nie wiem, partią hiszpańską, systemem londyńskim… czy coś.
Mateusz Trojnar
Filipek – “GAMBIT”
Ocena recenzenta:
6/10
Sprawdź inne nasze recenzje!
Sprawdź inne teksty tego autora!
Zamów “GAMBIT” Filipka na QueShopie!
Dodaj komentarz