Odwiecznie powtarzaną prawdą jest, że ten, kto rozpoczyna freestylowy pojedynek, startuje z gorszej pozycji. Ale czy rzeczywiście kolejność startu ma tak duży wpływ na wyniki? Przeanalizowałem około 500 starć i okazuje się, że ma to znaczenie wręcz kluczowe.
Freestylowe bitwy rozpoczynają się przeważnie od głęboko zakorzenionego już w tej subkulturze rytuału. Zawodnicy grają w “kamień, papier, nożyce”, a zwycięzca ma prawo wybrać, kto będzie zaczynał. Zazwyczaj pada oczywiście na oponenta. Niektórzy prowadzący pomijają nawet to pytanie i wskazanie przeciwnika biorą za pewnik.
Niezależnie czy oglądamy eventy sprzed tygodnia czy sprzed 20 lat – przeważająca większość wybiera drugi numer startowy, a deklaracje “ja zacznę” przyjmowane są jako akt pewności siebie i dużej odwagi. Równocześnie odnoszę wrażenie, że gdy tylko bitwa się rozpocznie, ten czynnik zostaje zupełnie pominięty. Nie słyszałem jeszcze nigdy, by ktoś brał kolejność nawijania pod uwagę, gdy dyskutowano na przykład o słabszym występie któregoś z faworytów. “Miał słabszą formę”, “trafił do trudnej grupy”, “wypalił się”, “przeciwnicy mieli pisanki”, ale nigdy “miał pecha w losowaniu, ciągle musiał zaczynać”.
Poniżej powinna być reklama. Jeśli jest – super, dzięki! Jeśli jej nie widzisz, to albo post został niedawno opublikowany, albo masz aktywną blokadę reklam. Będziemy bardzo wdzięczni, jeśli wyłączysz dla nas Ad Blocka. Dodaj FollowRAP do wyjątków/białej listy. Nienawidzisz reklam? My też, ale będziemy wdzięczni za wsparcie – postaw nam kawę. |
A co mówią liczby?
Poszukując potwierdzenia tych odczuć w statystykach, przeprowadziłem ankietę wśród osób śledzących scenę freestyle, a także byłych lub aktualnych freestylowców. To odpowiednio 64,8% i 35,2% respondentów. Początkowo chciałem te grupy rozdzielić, natomiast wyniki są tak jednostronne, że nie miałoby to sensu.
W ankiecie zadawałem proste pytanie – “Który z zawodników jest w lepszej sytuacji wyjściowej podczas bitwy?”, a następnie prosiłem o nadanie temu osądowi wagi (w skali 1-5).
Wyniki są bardzo jednostronne. 146 (91,8%) osób stwierdziło, że faworyzowany jest zawodnik, występujący jako drugi. Ta liczba idealnie obrazuje zakorzenione w środowisku przeświadczenie, o którym pisałem już wcześniej. Dla 9 osób (5,7%) kolejność nie ma znaczenia, 2 osoby (1,3%) zaznaczyły opcję “nie wiem”.
Tylko dwoje respondentów stwierdziło, że lepiej jest pojedynek zaczynać. Jest to tak niewielki ułamek, że równie dobrze może być to efekt złego zrozumienia pytania lub celowego głosowania naprzeciw głównemu nurtowi.
Ale czy to aż tak ważne?
Statystyki mówią jednoznacznie, ale nasuwa się tutaj kolejna wątpliwość. Wiemy, że zawodnicy z reguły wolą nie zaczynać. Zastanawiało mnie jednak, jak wielką przywiązują do tego wagę. Kiedy zostaną zapytani – wskażą przeciwnika. Ale czy faktycznie jest to dla nich aż tak istotne? Jak duża jest przewaga niezaczynającego?
Aby to sprawdzić, w ankiecie zadałem jeszcze jedno pytanie. Prosiłem o określenie, jak duży jest realny wpływ tej kolejności na wynik. Odpowiedzią było wybranie liczby na 5 stopniowej osi, gdzie 1 oznaczało niski, a 5 – zdecydowany wpływ na wynik pojedynku. Tutaj, rezultaty były dla mnie lekkim zaskoczeniem.
Spośród tych, którzy zaznaczyli, że w lepszej pozycji jest zawodnik, nawijający jako drugi, większość respondentów (aż 81,5%) wybrała odpowiedzi 3 i 4. Zaledwie 5 osób wybrało wartości skrajne. Tylko dla jednej osoby kolejność ma niski wpływ na wynik, a cztery osoby uważają ten wpływ za zasadniczy i decydujący.
Bazując na wielu latach śledzenia środowiska freestylowego, spodziewałem się, że faktycznie większość ankietowanych stwierdzi, że zaczynający jest na straconej pozycji. Przeczuwałem jednak, że szerszy będzie rozkład głosów, jeśli chodzi o wagę tego czynnika i więcej osób wskaże odpowiedzi 1 oraz 2.
Najwyraźniej jednak, większość sympatyków i zawodników uważa, że to, kto zacznie ma duże znaczenie w kontekście wyniku starcia, co – jak się okazuje – ma swoje odbicie w statystykach.
Moja analiza
Aby potwierdzić moje przypuszczenia i obalić wątpliwości, przeanalizowałem około 500 polskich bitew freestylowych z 37 różnych eventów (w tym m. in. wszystkie finały WBW, wszystkie edycje Bitwy o Południe czy RedBull Kontrowersów).
Metodologia była bardzo prosta, do przygotowanej tabelki wpisywałem ksywki dwóch walczących zawodników, a także kto zaczynał oraz kto wygrał dane starcie. Za pomocą kilku prostych formuł zliczałem liczbę bitew w bazie, liczbę zwycięstw zawodników zaczynających oraz tak zwane “win ratio”, wyrażone w procentach.
Szybkie wyjaśnienie – za “zawodnika zaczynającego” uznawałem tego, który zaczynał decydującą dla starcia rundę. Gdy pojawiały się dogrywki, liczyła się dla mnie tylko ostatnia z nich – tak samo jak przy podejmowaniu decyzji o zwycięstwie.
Wyniki!
Zawodnicy, który rozpoczynają bitwę freestylową wygrywają zaledwie w 39,6%! Analogicznie – 60,4% zwycięstw przypada tym niezaczynającym. Zdaje się, że przy tak dużej próbie, a więc przy wspomnianych 500 bitwach, jest to naprawdę znacząca różnica. Odwieczne przeświadczenie zawodników, że warto na starcie oddać pałeczkę rywalowi, jak najbardziej ma swoje potwierdzenie w statystykach.
Ciekawą anomalią jest finał WBW z 2010 roku. Co prawda, nie udało mi się dotrzeć do zapisów wszystkich starć z tamtej imprezy, ale na osiem, które trafiły do bazy, aż 7 zakończyło się zwycięstwami tych, którzy zaczynali. Również finały WBW z 2009 i 2013 wybijają się ponad normę – tam takim rezultatem skończyło się odpowiednio 8 z 14 i 9 z 15 starć. Zestawienie anomalii zamyka Bitwa o Stocznię V z 2018 roku, kiedy to zaczynający wygrali 10 na 15 pojedynków. W Bitwie o Pitos I padł natomiast remis – 8 do 8.
Na wszystkich pozostałych 32 eventach, przeważały (w różnych proporcjach) zwycięstwa niezaczynających. Tu odznaczają się szczególnie Bitwy o Południe z 2019 (edycja w Bielsku-Białej) i 2020 roku. Na tamtych imprezach, zaczynający zwyciężyli tylko 2 na 15 pojedynków! Po piętach depcze im również finał WBW z 2006 roku, gdzie były zaledwie 3 takie starcia, na 13 ogółem.
Moje wnioski
Nie spodziewałem się aż takiej rozbieżności w wynikach. Aż 11 punktów procentowych różnicy każe wyciągnąć wniosek, że rozpoczynający bitwę jest na zdecydowanie straconej pozycji. Zastanawia mnie więc, czy nie jest zasadne wprowadzenie jakiegoś rodzaju rekompensaty dla zawodnika zaczynającego. Myślę, że warto wziąć to w środowisku pod dyskusję.
Może wydłużony o kilka sekund czas na pierwsze wejście? Może zmiana systemu, tak by nie nawijano po prostu na zmianę? A może sędziowie powinni zwracać na tę kwestię większą uwagę przy wydawaniu werdyktów? Nie wiem, czy którakolwiek z tych luźno rzuconych propozycji, będzie rozwiązaniem tej dysproporcji, ani czy ta rozbieżność nie powinna po prostu pozostać elementem subkultury, który może stanowić też swego rodzaju wyzwanie. Nie wiem i nie jest też moją intencją, aby w tym tekście te kwestie rozstrzygać.
OBSERWUJ NAS NA GOOGLE NEWS!
Wyniki mojej analizy potwierdzają tylko to, co głęboko zakorzenione było już w środowisku, a więc zdaje się, że w żaden sposób na nie wpłyną. Przynajmniej od dziś, po zwycięstwie w “papier, kamień, nożyce”, zawodnik swoją decyzję będzie mógł podjąć w oparciu o liczby, jak profesjonalista. Marcelo Bielsa by się nie powstydził.
No nic, biorę się za pisanie algorytmu pod wyliczanie statystyki xP (expected punchline).
Mateusz Trojnar
Sprawdź też mój tekst o aktualnym stanie WBW.
Dodaj komentarz