Po prawie dwuletniej przerwie, Barto’cut12 zaserwował nam swoją czwartą płytę. “Sztuczne kwiaty” przez samego artystę są reklamowane jako najważniejsza płyta w dorobku, nad którą prace trwały prawie 3 lata. Dodatkowo Barto nie tylko zajął się rapem, ale również wyprodukował i zaaranżował materiał. Na albumie znajdziemy 16 utworów, z czego „In my bed”, jako jedyny numer na standardowym wydaniu, jest instrumentalem.
Nowa czy stara szkoła?
Całość płyty to wypadkowa nie tylko nowej i starej szkoły, ale wielu gatunków i inspiracji muzycznych. Pod tym względem mamy tu również wiele kontrastów. Barto’cut12 zgrabnie potrafi łączyć klasyczne podkłady z nowoczesnym flow i na koniec okrasić całość nowatorskim brzmieniem. Najlepszym tego przykładem jest numer „Jackpot”, który jest moim osobistym faworytem z płyty, gdzie na bicie z wyróżniającym się a’la latynoskim samplem gitarowym i cykaczami, mamy dwie zwrotki uzupełniane przez zmodulowane, mocne podbicia. Na papierze, może nie brzmi to jak coś imponującego, ale zapewniam że poziom zgrania pojedynczych elementów sprawia, że wyjątkowo dobrze to brzmi. Pozostałe numery są równie dopracowane jak „Jackpot”.
Album jest bardzo spójny i słychać tu, że raper i producent z Jastrzębia-Zdroju miał konkretną wizję jak ma się prezentować LP. Sama płyta dużo zyskuje, gdy słucha się jej “od deski do deski“. Osobiście po opublikowanych singlach („Lumpy”, „Persyflaż” oraz „Icy”), nie byłem przekonany do tego projektu. Dopiero po pierwszym odsłuchu całości, powiedziałem sobie pod nosem, kiwając głową – „Ok… ok, teraz kumam tę jazdę”. Dwubiegunowość “Sztucznych Kwiatów” fajnie oddaje już wspomniany instrumentalny numer „In my bed”, który jest podzielony na dwie części – klasyczną i elektroniczną. Nie da się tej płyty zaszufladkować pod konkretny nurt w rapie, Barto’cut12 wymyślił sobie, mówiąc kolokwialnie, własny mebel z licznymi szafkami, szufladkami, zawiasami itp. W mojej opinii album brzmi bardzo nowocześnie, ale zachowuje w sobie wiele z esencji rapu. Póki co to najświeższa płyta tego roku pod względem brzmienia i klimatu.
Goście
Na albumie udzieliło się aż siedmiu gości – Guzior, Hades, Skip, Łajzol, Holak, Peepz i Dj West. Po tych ksywkach spodziewałem się sporo… i w zasadzie się nie rozczarowałem. Po zwrotce Hadesa opadła mi szczęka, mimo iż wydany w tamtym roku album „COMBO” (który wyprodukował w większości Barto) był nowoczesny w brzmieniu, to jednak warszawski raper dość oszczędnie podchodził do urozmaiceń flow. W numerze „Jackpot” mamy potwierdzenie, że Hades świetnie odnajduje się nowoczesnych klimatach i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w rapie.
Bardzo przyjemnie wypadł numer z Peepz’em i DJ West’em. Dużo elektroniki, mocny werbel i szybki rytm, więc głowa buja się sama. Fajną zwrotkę położył Łajzol, na kawałku „TOY”, choć moim zdaniem lepiej by wypadł na kawałku z Hadesem. To generalnie moje malutkie marzenie, żeby usłyszeć Łajzola i Hadesa na wspólnym numerze i nie miałbym nic przeciwko, gdyby produkcją zajął się Barto’cut.
Słabiej w moim odczuciu dograł się Guzior. Zwrotka była poprawna, ale zupełnie mnie nie porwała, nie byłbym w stanie powtórzyć z pamięci żadnego wersu. Po Holaku też spodziewałem się więcej, szczególnie, że cenię sobie jego twórczość. Dla mnie jego zwrotka była dość infantylna, nie wiem czy to kwestia jego stylu, czy klimatu całej płyty, ale jego wersy zupełnie mi tam nie pasują.
Bity
O bitach na płycie będzie krótko. Wersja specjalna preorderu zawierała limitowaną płytę z instrumentalami, nie tylko tymi z płyty, ale jeszcze nowymi produkcjami. Z tego co mi wiadomo poszedł cały nakład, a to mówi samo przez się.
Potencjalne wady?
Jest to niszowa rzecz dla niszy, jak zgrabnie to ujął kolega z redakcji. Nie jest to płyta dla każdego, aczkolwiek to zarówno wada jak i zaleta („Piszę poezję, która kształtuje mój własny krąg” – z numeru “Onychofobia“). Osobiście mam problem z jednym numerem, mianowicie „OYA”, którego nie potrafię rozgryźć. Rozumiem o czym jest, wiem czemu jest na płycie, ale można było to zrobić lepiej pod względem muzycznym.
Ostatnim mankamentem jest tempo płyty. Mamy 15 numerów z czego tylko 3 są dość powolne i spokojne, ale dwa z nich znajdują się pod sam koniec. Ilość agresywnych elektronicznych dźwięków, mocna perkusja i podbity bas potrafią momentami przytłoczyć. Dlatego brakuje mi między numerami „Motherlode” i „ICY” jakiegoś w miarę nostalgicznego, wolnego utworu, który pozwoliłby złapać dech.
Muszę też wspomnieć, że wybranie „Persyflaż” na singiel, to delikatne nieporozumienie. Po odsłuchu, singiel bardziej wywołał u mnie wątpliwości niż zachęcił do sprawdzenia płyty. Nie jest to numer zły, wręcz przeciwnie, ale żeby dobrze się w niego wczuć, trzeba zrozumieć koncept płyty i jej klimat. Zamiast tego kawałka, bardziej odpowiednie byłoby „Undo” lub „Warsztat moralny”.
Odbiór płyty
Przejrzałem opinie krążące po internecie oraz zadałem na oficjalniej grupie Barto’cuta 3 pytania: Ulubiony numer z płyty? Co zatrzyma mnie przy albumie na dłużej? Brakuje mi/nie podoba mi się w płycie? i na tej podstawie wyciągnąłem kilka ciekawych wniosków.
Po pierwsze ciężko podać jeden utwór, który najlepiej się przyjął, w tej materii opinie były bardzo zróżnicowane. Najczęściej jednak padały „Undo”, „Jackpot” i „Kwiaty kwitną w północ”. Brak jednogłośnego hitu, działa tutaj na korzyść albumu, bo pokazuje, że jest to materiał spójny, utrzymany w konkretnej konwencji. Barto postawił na jakość płyty, nie na jednosezonowe hity lata. Co sprawia, że album pozostanie na głośnikach słuchaczy? Najczęściej powtarzająca się odpowiedzią była różnorodność – od bengerów po nostalgiczne numery. Jak wspomniałem wyżej, dla mnie jest ciut za dużo mocnych numerów. Brakowało mi jednego spokojnego kawałka do złapania oddechu przy odsłuchu, ale Barto’cutowi nie można zarzucić, że płyta jest zrobiona na jednym patencie. Dużo osób chwali również poziom bitów i nie potrafię z tym argumentem polemizować.
Nie zdziwiło mnie, że dużo osób hejtowało (nadal) wadę wymowy Barto’cuta. Osobiście uważam, że rap jest muzyką, gdzie bardziej liczy się charyzma i styl, niż aksamitny wokal. Z resztą już lata temu Kosi, Pih czy Białas zamknęli mordy swoim niepodrabialnym flow wszystkim, którzy czepiali się ich barwy głosu. Owszem, zdarzyło mi się przy odsłuchu “Sztucznych Kwiatów” nie zrozumieć pojedynczych słów, jednak nie wybijało mnie to specjalnie z odsłuchu. Pojawił się też argument, że niektóre wersy są, mówiąc delikatnie, infantylne. Szczerze? W czasach gdy Malik Montana jest gwiazdą rapu, ten zarzut nie ma racji bytu. No chyba, że jedynymi płytami jakie ktoś ostatnio słuchał są „Eternia”, „Magnum Ignotum” czy „Różewicz – interpretacje”.
Podsumowanie
Kawał dobrej, świeżej, równej płyty. Polecam sprawdzić, choćby dla samych bitów i klimatu krążka. Według mnie ciężko, żeby ten album nie pojawił się w top zestawieniach 2020 roku.
Lempi
Dodaj komentarz