Takich debiutów już nie robią – “De Nekst Best” ma urodziny!

vnm de nekst best okładka

Mozolna droga na szczyt, kilka płyt w podziemiu ze składami K2F I 834, dwie nielegalne solówki i w końcu jest – spełnienie marzeń, jakim był debiut w wymarzonej wytwórni. Dziś kolejne urodziny obchodzi “De Nekst Best”! Dlaczego ta płyta mnie wzruszyła? Jak się zestarzała? Co bym w niej wyróżnił? Zapraszam!

Ostatnio minęło piętnaście lat od “Na Szlaku Po Czek” – pisałem o tym tutaj. Dziś jesteśmy w 2011 roku, a młody elbląski raper nie chce już rzucać rapu – przeciwnie – to jest jego czas. Właśnie debiutuje legalnym wydawnictwem w PROSTO i rozpoczyna nową tradycję – nazwy albumów po angielsku, lecz zapisane fonetycznie. Sam Venom powie po latach o tym albumie, że chciał nim pokazać przede wszystkim wszechstronność. I to mu się udało!

Wszechstronna i techniczna bestia

Ten album mógłby śmiało nazywać się – “Czego nauczyłem się w podziemiu”. Dostajemy tutaj misz-masz – uliczny storytelling, mocno braggowe numery, prześmiewcze linijki czy retrospekcje dawnych czasów. Tempo krążka jest wysokie, lecz umiejętnie zwalniane przez poszczególne kawałki.

Otwarcie płyty nie zawsze wychodzi raperom. Tu nikt nie otwiera płyty, tu jest jedna, wielka eksplozja. “To mój czas” brzmi tak, jakby VNM przez całą drogę w podziemiu miał napisany ten kawałek i czekał, kiedy w końcu może go nagrać. Eksplozja charyzmy, pewności siebie, szczęścia (tak, to rzadko słychać u rodzimych raperów) i poczucia dumy oraz spełnienia. Pokaz skillsów dostajemy w “Cypherze” – kwartet Mes-Pezet-Pyskaty-VNM daje popisówkę, a bezczelne wersy z “*500 w Orange” mógł wymyślić tylko Mes. Bity Kazzushiego to arena przeznaczona dla Fała. Na poprzedniej płycie już to udowodnił (“Zrób to” czy “Na Bloku“), tu tylko przypieczętowuje to wrażenie “Lawą“, “Nie mów” czy wspomnianym “Cypherem“.

Jest tu także miejsce na prześmiewczy benger, który zadaje pytanie – “Skąd spadli?“. Utwór, który pięknie piętnuje poszczególne zjawiska na imprezach. Numer załapał się do “Antologii polskiego rapu”, co zdziwiło samego VNM’a. Nic dziwnego – w swojej dyskografii miał dużo lepszych kandydatów, nawet na tej płycie.

“Ale najlepiej gram na emocjach…”

Ten wers padł dopiero na “Propejnie” w 2013 roku, lecz idealnie oddaje część tej płyty, którą uwielbiam najbardziej. Technicznych raperów na scenie było wielu, ale niewielu przekuło technikę na coś więcej niż braggowe numery. Gospodarzowi tutaj to wyszło do tego stopnia, że nie tęskno mi było do VNM’a z “NSPC”.

Chora ambicja” to prosta historia, ale ładnie opakowana w morał i co istotne – ten storytelling ma repeat value, co nie zdarza się – chyba że masz na nazwisko Sokół. Słuchając “Widzę ich“, mam klip przed oczyma. Mam ochotę wyjść z domu, wziąć pięć dyszek i objeżdżać miasto cały wieczór w autobusie. “Flesze” cofają mnie do gówniarskich czasów i sprawiają, że codzienność na chwile odchodzi na boczny tor.

Róże betonu” czy “Nic nie przychodzi łatwo” to numery, które stawiam obok “Jeszcze będzie czas” WWO. Dają ten sam efekt – skłaniają do zrobienia czegokolwiek. Motywują, poruszają we mnie te struny, które odpowiadają za działanie. Nie byłoby tego efektu bez gości – świetny Włodi w pierwszym numerze oraz HIFI Banda w drugim. W “Mikrofonie 2” poznajemy przeszkody, które stawały na drodze rapera oraz poszczególne momenty, które wiążą się z projektami nagranymi po 2005 roku. Człowiek wówczas zdaje sobie sprawę, że droga do tej płyty była usłana kolcami z róż, a nie różami.

Podziemie” to kawałek, który wbija mnie w glebę. Surowy bit Donde pozwala poczuć ten underowy klimat. Czujesz z każdym rzuconym wersem, że autor doskonale wie o czym mówi, nie zna tego z opowiadań. Może na wyrost – ale widzę w tym kawałku FollowRap.

“Nie masz żadnej promocji
Jedyna promocja jaką masz to twoje własne skills’y
Dokładnie tak
Jak nie pokażesz, że potrafisz napierdalać to nikt nie poda ci ręki
Każdy bije się o swoje
Dlatego przygotuj się na nienawiść i rób swoje”


Nie da się dobitniej opisać tego, co momentami czułem (i wciąż czuję), gdy łapałem za klawiaturę i pisałem tutaj teksty.

Zapomniałem, jak dobra jest ta płyta. Zapomniałem, jak potrafiła mnie złapać za serce. To właśnie tymi życiówkami złapał mnie w swoje sidła VNM. Te kilka numerów potrafiło mnie wzruszyć podczas dzisiejszego odsłuchu i przypomnieć raz jeszcze jedną rzecz – nie liczą się wielokrotne czy bit – jedyne co się liczy w muzyce to emocje, które towarzyszą ci podczas słuchania. To jest najważniejsze. Ta płyta otwiera piękny rozdział w karierze Tomka – zaraz huknie “EDKT”, a po nim nastąpi wspomniany “Propejn”. Ciekawe, że ta płyta jeszcze nie dała mu takiego zastrzyku finansowego, by mógł skupić się wyłącznie na muzyce. To pokazuje też w jak trudnych czasach debiutował – gdyby robił to dziś – już po singlach mógłby dać sobie spokój z pracą na etat.

To jest właśnie “DE NEKST BEST”.

Robert “Fevowy” Połomski.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.