JAK U SIEBIE! | RELACJA z RAPSTAGE TOUR

W ubiegły weekend odbył się finałowy koncert z organizowanego przez Yurkoskyego cyklu RapStage Tour. My pojawiliśmy się na eventach w Warszawie, Gdańsku i Krakowie. Zapraszamy na relację i nasze wrażenia z trasy!

Idealne wprowadzenie do tego, czym był Rap Stage, zaserwował członek naszej ekipy – Sławek:

Niestety – mimo, ze dorosłość i stabilizacja ma więcej zalet niż wad, to dystansuje nas nieco od kochanego hip-hopu. Nagle pojawiają się tak trywialne sytuacje jak ta, że nie idziesz na koncert nie dlatego, że w kieszeni słychać tylko echo, a dlatego, że nie masz kimś zostawić dziecka lub musisz zostać dłużej w pracy. Transformacja w kanapowca z hip-hop heada, który nie odpuszczał żadnego wydarzenia na stołecznej mapie Warszawy, przebiega dyskretnie. Nagle budzisz się z letargu i zaczynasz się zastanawiać, jakim cudem od ostatniego skakania pod sceną mogły minąć aż dwa lata.

Wtem, ni stąd ni zowąd, gdy w końcu pojawiają się odpowiednie warunki na odrobinę epikureizmu, ktoś przed drzwiami wyjściowymi z mieszkania stawia Ci wehikuł czasu. Tym właśnie dla mnie jest Rap Stage. Cofnięciem się do czasów, gdy butelka od piwa robiła za mikrofon podczas cypherów w zadymionych, klubowych palarniach. Tak jak te kilka lat temu, w czasach świetności obsady wydarzenia, nie odpuściłbym koncertu Avengersów, tak nie mogłem zrobić tego i teraz. Po prostu hip hop!

Sławek “Erdoj” Kowalski

Tym był Rap Stage. Serią koncertów złożonych z legend, ale nie tych pierwszego pokolenia, tworzącego jeszcze w latach 90′. Nie przenoszą nas więc w przeszłość o lat trzydzieści czy dwadzieścia, a raczej dziesięć lub piętnaście. Do czasów, kiedy Zeus, Bisz, VNM, Te-Tris i Bonson byli na szczycie, jeśli chodzi o rapowe salony. Ten właśnie skład zebrał Yurkosky i we współpracy ze Stage Production przygotował trasę, która rzeczywiście stanowi wehikuł czasu. Przyjrzyjmy się jej poszczególnym elementom.

Singiel promujący

Najpierw – kilka słów o numerze, od którego to wszystko się zaczęło. “Jak u siebie” było pierwszym spotkaniem tej piątki raperów na jednym numerze. Wypadło to prześwietnie! Singiel świetnie spełnił swoją rolę, jaką miało być przypomnienie ludziom za czym tęsknią i zachęceniem ich do wpadnięcia na koncerty z trasy. Są emocje, jest nostalgia, jest trochę bragga, są bardzo dobrze napisane wersy.

Skład obfitujący w takie indywidualności musiał dostarczyć dobre zwrotki. Zwłaszcza, że każdy z tego zestawienia spróbował w przeszłości swoich sił w “tourowych” nagraniach bądź possecutach. Yurkosky nie poszedł banalną drogą i nie oddał produkcji w ręce Soulpete’a (choć chętnie usłyszałbym Avengersów na bicie Piotrka). Podkład, za którą odpowiada Shdow oraz Hubi pozwolił na zróżnicowanie zwrotek – nie postawiono na huczny banger, a raczej na instrumental, który pozwolił na refleksyjne wersy i akcentował błyskotliwe linijki.

Robert “Fevowy” Połomski

I skorzystali raperzy z tej możliwości. Każdy zaprezentował dobrą zwrotkę, przypominając swój styl i za co tak naprawdę tysiące ludzi tych gości pokochało. VNM otwiera numer historią swojego poznania się z rapem, Te-Tris zdobywa się na odrobinę refleksji, a Bonson dostał nieco mniej czasu, ale i tak pokazał cechującą go od zawsze autentyczność. On też odpowiada za świetnie skrojony pod zabawę na koncercie refren.

A później wchodzi Bisz oraz Zeus. I nie wiem, kto wypadł lepiej. To co poskładali, to niespełnione marzenie większości raperów – nie dosięgną takich zwrotek w swoim życiu. Zeus pokazał, co to jest oneliner – wers z Konami to platyna w tej sztuce. Bisz zaprezentował zwrotkę, która stanowi spoiler jego twórczości – nieszablonowe rymy, bogate słownictwo i wszystko to zgrabnie złożone w jedność.

Robert “Fevowy” Połomski

Organizacja

W ramach trasy odbyło się 6 koncertów, w największych polskich miastach: Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku i Łodzi.

Nie ma co się rozpisywać. Wszystko było świetnie zorganizowane. Kluby, w których odbyły się koncerty były wystarczająco duże, by pomieścić wszystkich (lub większość) chętnych, a równocześnie pozostał klimat hip-hopowych imprez. Zresztą – nieprzypadkowo chyba wszystkie miejscówki poszczycić mogą się rapową przeszłością, czy nawet kultowym statusie w środowisku.

Nie dotarły do nas jakiekolwiek głosy narzekania na któryś z elementów koncertu od strony technicznej, można więc przyznać, że cała ekipa podeszła do tego bardzo profesjonalnie.

O doborze repertuarów i kolejności występów powiemy jeszcze później, ale muszę się do czegoś przyczepić. Uważam, że na tak długim wydarzeniu, organizator powinien przewidzieć kilka minut przerwy między koncertami, niekoniecznie wszystkimi z nich. Ja akurat z wielką zajawką czekałem na koncert każdego z uczestników Rap Stage, więc trudno było znaleźć moment wytchnienia. Z jednej strony, fajna była ta ciągłość i płynność między kolejnymi występami, ale z drugiej, na ostatnim koncercie było mi już coraz trudniej skakać i krzyczeć. Chwila odpoczynku od występów pozwoliłaby na regenerację energii.

Prowadzenie

Yurkosky powinien prowadzić jak najwięcej imprez hip-hopowych w Polsce. Jest do tego po prostu stworzony. Niesamowity kontakt z publiką i z występującymi raperami, pełne zrozumienie sytuacji – czego ludzie chcą, na co czekają, po co tu przyszli, kim są. Przede wszystkim – biła od niego gigantyczna zajawka i podekscytowanie, że dane jest mu poprowadzić taką imprezę. Wielokrotnie podkreślał, że jara się tak samo jak ci, którzy pojawili się w klubie i w stu procentach mu w to uwierzyłem.

Koncerty

Bisz

Bisz otworzył koncert w Krakowie i była to bardzo dobra decyzja. Zdaje się, że twórczość Bisza i jego koncertowy repertuar najmniej nadaje się na koncerty. Przeważnie nie jest tak bangerowa, nie jest łatwo zapamiętać jego zwrotki by później rapować je wspólnie z nim, a jemu samemu daleko raczej do raperów skaczących na scenie i zostawiających na niej masę energii.

I CO Z TEGO? Bisz czaruje raczej klimatem, magią zaklętą w treści jego numerów, które na żywo brzmią równie dobrze jak na nagraniach. Niepowtarzalnym przeżycie jest usłyszeć ponownie te jego klasyki, szczególnie ucieszyłem się na “Błękit” – bardzo lubię “Zimy”, a nie często się zdarza by móc usłyszeć na koncercie utwory z jednego z pierwszych projektów rapera, sprzed 15 lat. A energia? Ona też oczywiście była, Bisz dawał jej tyle, ile wymagała interpretacja poszczególnych numerów.

“Podziemie” czy “Jestem bestią” obudziłoby niedźwiedzia w śnie zimowym. Sama “Banicja” to był najlepszy wybór na otwarcie. Nic tak nie mogło ustawić koncertu, jak wejście tego legendarnego pianina. W set liście znalazło się miejsce również dla “Za bardzo”, które powodowało ciarki na całym ciele. Koncert Bisza był w jakiś sposób magiczny. To nie był typowy “rozpierdol” – to raczej mega doznanie emocjonalne, które objawiało się tym, że cały czas stałem jak zahipnotyzowany.

Robert “Fevowy” Połomski

Ja, jako wielki fan Jarka (można powiedzieć – sajko), byłem kolejny raz oczarowany jego występem i jak natchniony przewijałem z nim w całości kolejne zwrotki.

Zeus

Koncert bardzo ważny dla mnie. Zeus był de facto jednym z pierwszych raperów, jakich w ogóle słuchałem po moim powrocie do gatunku około 2016 roku. W 2017 zagrał na dniach miasta w moim rodzinnym Lubaczowie i to właśnie wtedy go poznałem i bardzo polubiłem jego muzykę. Mam zdjęcia z tamtego koncertu. Oj, jak bardzo się wszyscy (ja, Zeus, Joteste) zmieniliśmy.

Zacząłem od “Zeus. Jest super”, czyli albumu bardzo różnie odbieranego w środowisku, ale bardzo wtedy do mnie trafiającego. Zaskoczyłem się, że na Rap Stage to właśnie z tego albumu pochodziła większość granych numerów. Domyślam się, że komuś mogło to przeszkadzać, ale nie mi. Ja bez wahania rapowałem z Zeusem i Joteste “Zgłupiej”, “Siewcę” czy nawet to nieszczęsne “Bądźmy dziećmi”.

Mimo że większość utworów faktycznie pochodziła z “Jest super”, pojawiły się też oczywiście największe klasyki Zeusa z innych materiałów. Jestem wielkim fanem chemii, którą na scenie prezentują Zeus i jego hypeman i przyjaciel – Joteste. Widać, że panowie grają razem od wielu lat i świetnie się dogadują. Czapki z głów dla Wojtka, który wiedział kiedy podbijać zabawne wersy gestykulacją, a kiedy odsunąć się w cień i oddać całą atencję Kamilowi, który akurat rapował jeden z bardziej emocjonalnych kawałków w swoim dorobku – tak jak to zrobili 6 lat wcześniej.

VNM

Cholera. Trudno wyobrazić sobie lepsze otwarcie koncertu niż “Linie”. I trudno o inny tak długi kawałek, który bez zawahania mogę w całości nawinąć z raperem. To było niesamowite doświadczenie, które momentalnie nastawiło mnie emocjonalnie na resztę występu Fała.

Tomek zafundował nam przelot po całej swojej dyskografii, jeśli chodzi o “setlistę”, miał ją zdecydowanie najlepiej przemyślaną. Kolejne numery tworzyły spójną narrację i obrazowały całą drogę VNMa do miejsca, w którym znajduje się teraz. Podobały mi się jego komentarze do poszczególnych numerów – “to był pierwszy teledysk jaki nakręciliśmy”, “a ten numer podbił listę przebojów Eski”. Prześwietny koncert.

Wejście smoka – inaczej nie można nazwać sytuacji, w której koncert rozpoczyna się “Liniami”. Później było tylko lepiej – “Na weekend”, “Cytryny” czy “Nigdy więcej”. W setliście znalazł się cały przekrój dyskografii elbląskiego rapera – od “NSPC” aż po “Propejn”. “Zrób to” nadal może określać się mianem bangera, “Nigdy więcej” ludzie lecą z pamięci, zaś wisienką na torcie jest wykonanie “Fał en ema”. To był taki powrót do przeszłości, którego nie powstydziłby się Hollywood.

Raper dźwigał trud swoich kawałków, które niejednokrotnie wystawiłyby przeciętnych raperów na próbę życia. Wielki posąg, jaki zbudował VNM znalazł odzwierciedlenie w reakcji fanów pod sceną – ci znali wszystkie teksty i potrafili być dla niego hypemanem. Nie zapomnę nigdy tego, że podczas “Potrzebuję” mogłem być na scenie i rapować to razem z Fałem – potężne przeżycie.

Robert “Fevowy” Połomski

BonSoul

Niestety, ale był to dla mnie najgorszy występ wieczoru – choć przy takiej konkurencji, najgorszy wciąż oznacza bardzo dobry! Zdaje się, że większość zagranych utworów pochodziła z najnowszej płyty duetu, a więc “ReStartu” z 2019 roku oraz z najświeższej solowej twórczości Bonsona. Sam uważam album “ReStart” za najlepszy album w ich dorobku, ale formuła koncertu wymagałaby sięgnięcia w przeszłość na nieco większą skalę. Oczywiście, usłyszeliśmy też kilka starszych utworów, ku uciesze wieloletnich słuchaczy Bonsona i Soulpete’a.

Był to występ, który najbardziej przywodził na myśl zwykły festiwalowy koncert – wyszli, zagrali swoje, zeszli. Damian nie pamiętał nawet wszystkich swoich tekstów i mało było jednak tego rapstage’owego wehikułu.

A jednak to co grali, grali dobrze, a ich twórczość darzę takim sentymentem i sympatią, że nie mogłem nie jarać się i nie wydzierać podczas klasyków pokroju “Lepiej Nie Pytać”. WSTAŃ KURWA WSTAŃ SŁYSZYSZ WSTAŃ

Te-Tris

I ostatnia postać w zestawieniu. Głos oddam przede wszystkim Robertowi, ale od siebie dodam, że Te-Tris to od dawna jeden z moich ulubionych MC i niesamowite było usłyszeć te wszystkie numery (i freestyle!!!) na żywo. Te-Tris to prawdziwy mistrz ceremonii, człowiek stworzony do grania koncertów, kontaktu z ludźmi i tworzeniu wokół tego wszystkiego takiej niesamowitej doniosłej atmosfery. Taki nadmierny patos powinien mi raczej przeszkadzać, ale w jego wykonaniu, zupełnie tak nie jest. Mogę słuchać godzinami jak mówi na scenie, a kolejnymi godzinami rapować z nim “Trzeba żyć”, “Jurek Mordel” czy “Kopi luwak” i skakać bez opamiętania w tłumie podczas niepodrabialnego klasyka – “Ile mogę?”.

I bardzo emocjonalnie zareagowałem na jego słowa, że może to być jeden z ostatnich jego koncertów. Chociaż podobno i Adam nie od końca w te słowa wierzy.

Człowiek-demolka. Godne podziwu jest to, że on tę demolkę kontroluje. Dobór setlisty był genialny – raper wybrał wszystkie najmocniejsze momenty swojej dyskografii. “Ile mogę” to symbol tej trasy. To, co się wówczas działo pod sceną (i na scenie) to przykład tego, jak muzyka i raper mogą wpłynąć na otoczenie i sprawić, że eksplodujący emocjami tłum staje się jednością. Nie zabrakło “Trzeba żyć” czy “Pamięci” z “Naturalnie”. Najlepiej zbity i złożony repertuar na całej trasie. A Te-Tris? To zdecydowanie legenda – nie tylko rapowa czy freestylowa – a przede wszystkim koncertowa.

Robert “Fevowy” Połomski

Robert kolejny raz powtarza swoją tezę, że Te-Tris to chodzący hip-hop i jego definicja, ale nie da się odmówić mu w tym racji. Sprawdźcie koniecznie jego tekst, w który włożył gigantycznie dużo pracy, a który opisuje CAŁĄ karierę i twórczość Te-Trisa!

Podsumowanie

Na koniec, kilka słów podsumowania. Ta impreza sprawiła, że jedyne co byłem w stanie po niej napisać, to “KOCHAM HIP-HOP”. Dołożyła solidne kawałki drewna do ogniska mojej rapowej zajawki, odblokowała wspomnienia, ale i obroniła się jako koncert sama w sobie. Ta trasa to świetny pomysł, który został bardzo dobrze przemyślany, zaplanowany i wprowadzony w życie.

Czy czegoś mi zabrakło? Jak pisałem – choć jednej przerwy w trakcie. Poza tym – szkoda, że Kraków był jednym z tych miejscówek, gdzie koncertu nie zagrał żaden z niezapowiedzianych gości, z zazdrością patrzyłem na Warszawę i występ Włodiego. Żałuję też, że choć “rapowi avengersi” przecinali się już ze sobą na wielu numerach, nie było tu ani jednej sytuacji, kiedy któryś z nich był zaproszony na scenę. A szkoda, bo skoro już mieli się wszyscy na backstage’u, to bardzo fajnie byłoby zobaczyć ich razem, nie tylko podczas grania “Jak u siebie”.

To jednak rzeczy z grupy tych, które do głowy przychodzą, kiedy wszystko inne jest bliskie perfekcji. I tak właśnie było. Prześwietna inicjatywa, warta dalszego rozwijania i promowania. Trzymamy kciuki za to, by powstała następna edycja. Na pewno tam będziemy!

Dzięki Stage, dzięki Yurkosky, dzięki VNM, Bisz, BonSoul, Zeus i Te-Tris, dzięki wszystkim innym, którzy byli zaangażowani w organizację tej trasy.

Kocham hip-hop!

Mateusz Trojnar (i inni redaktorzy Followrap)

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.