Samuraj polskiego rapu? – Janusz Walczuk Kendo EP [RECENZJA]

janusz walczuk kendo ep

Nie trzeba było długo czekać na nowy materiał od Janusza Walczuka. Po kwietniowym albumie już we wrześniu tego roku, kilka dni temu (27 września) ukazała się EPka – Kendo EP. Co tym razem do zaoferowania ma tegoroczny Młody Wilk?

Płyta zawiera w sobie jedynie 7 utworów, co nie jest zaskoczeniem, wiedząc, że jest to EPka. Natomiast nasuwa się pytanie – czy to zbyt mało, czy czuć niedosyt przesłuchując płytę?

Nie do końca.

Pisałam o Januszu w FENOMENalnie, że jest intrygującym, młodym raperem. Zdecydowanie to zdanie podtrzymuję. Natomiast sama forma najnowszego wydawnictwa artysty jest… trochę jakby nużąca? Co jest dziwne zważając na fakt, że jest to tylko kilka numerów.

Historia o nowych wyzwaniach

Płyta zdaje się być zamknięta w jedną tematyczną klamrę, gdzie Walczuk opowiada o tym jak zmienia się jego życie po zdobyciu grona słuchaczy, po tym jak zaczął być rozpoznawalny.

Wszystko pykło

“Piszczy mi w uszach od słów uznania
W mojej roli gram jak Ali Muhammad lub Mahershala
Sława to pojebana okoliczność
Pożądana jest roztropność
Otwiera Ci na świat okno
Ale się nie wychylaj, bo upadniesz nisko
Nie skuma tego banan jak dostał wszystko
Ani bej, który przechlał przyszłość
Mi odwagi nie zabrakło
Kończę z pierdoloną satysfakcją”

Raper wspomina o swoich odczuciach, doznaniach związanych ze sławą i rozpoczęciem szerszej działalności. Fajnie, że przedstawia to ze swojego punktu widzenia, nie wymyśla sztucznych sytuacji żeby wbić się w aktualnie topowe tematy.

Razi tylko to, że mimo teoretycznie zmiennych głównych nurtów w numerach – bragga, lovesong, wspomnienia – wszystko ma bardzo podobny wydźwięk. Zapętlenie.

Co w tych 7 numerach?

Album otwiera “Kendo intro” z wersami “Wszystko mi pykło jak założyłem szlafrok” co odnosi się oczywiście do pozostałego wydawnictwa, na okładce którego Janusz Walczuk miał założony właśnie szlafrok. Pokazuje to od razu w jakim tonie będzie utrzymany utwór, koncepcja i cała płyta. Później dostajemy “Wszystko mi pykło”, utwór, który kontynuuje pierwszy track. Tutaj ciekawym zabiegiem są przyspieszenia, na fundamencie których oparty jest cały numer. Urozmaicone, to prawda, ale te przyspieszenia mogłyby być wykonane lepiej. Walczuk gubi trochę dykcję, a szkoda, bo zdecydowanie jest to ciekawe podanie historii o zmiennym trybie życia.

“Przepraszam za to jaki jestem” jawi się jako lovesong, który, znów ma podbicie o tym jak wygląda jego życie po przebytej drodze:

“Zachłysnąłem się tym jak delfin co połyka słomkę
Słabo płatnej pracy nigdy nie brałem za ujmę
I dlatego dzisiaj w klubie leją mi najdroższą wódkę”

Dostaniemy tutaj trochę śpiewania, zwolnień – zaraz po numerze osadzonym na przyspieszeniach jest to fajny zabieg, trochę wyciszający słuchacza, który teraz ma okazję na zastanowienie się o co chodzi Januszowi?

A co dalej?

Później znowu zmiana – mocne wersy, mocny bit, cięższy kawałek czyli “Sady Żoliborskie”. Sady zazwyczaj kojarzą się z wyciszeniem, krajobrazem pełnym zieleni. Tu natomiast uderza nas rytm blokowisk, wybetonowanych dzielnic i ostrego, szybkiego życia. “Młody Janula” raczej postrzegany był jako śmieszek, przyjazny i ciągle uśmiechnięty raper – słuchając tej wersji można go odebrać jako twardego i zdecydowanego artystę. “3 ciastka” to numer z rodzajów tych imprezowych, takich, które zarówno mogą być puszczone w klubie jak i na domówce. Wyjściowy bit i domowe flow.

Dwa ostatnie numery to “Droga wojownika” i “Bushido”. Pierwszy z nich vibem kontynuuje swojego poprzednika. Wciąż jest to opowieść o “chłopaku z szarego bloku, w fioletowym szlafroku”. Ostatni numer, z jedynym gościem na płycie – który jest też producentem albumu – czyli Pedro to chyba najciekawszy numer z EPki. Tam dzieje się najwięcej. Autotune, przeskoki z bardzo wysokich tonów w te najniższe, zmiana tempa rapowania, zmiana tematyki. Mimo, że nie jest to mój “faworyt” z płyty to zdecydowanie najbardziej intryguje. Choć w pewnym momencie może irytować zabieg zjaranego rapowania, gdzie nie można zrozumieć słów.

Biały, zielony czy czarny pas samuraja?

Teoretycznie płyta jest kompletna, utrzymana w jednolitej tematyce, spinająca wszystko w klamrę. W praktyce? Za dużo powielania jednej tematyki. Odsłuchując album w całości można się nawet nie zorientować, że płyta się zapętliła i słucha się jej od nowa – oczywiście jeżeli weźmiemy pod lupę tylko tematykę.

Ciekawe i zdecydowanie na plus na płycie są bity, które wprowadzają słuchacza w odmienne stany – mocniejsze, osadzone głęboko, jak i te bardziej “w stylu” Janusza Walczuka, czyli lekkie i przystępne. Bardzo cieszy mnie fakt, że Janusz postanowił pobawić się w zmienny vibe, próbując swoich sił w przyspieszeniach, lekkim krzyku czy przyśpiewkach, takie urozmaicenia to dobry pomysł żeby odbiorcy nie zanudzić.

Jeżeli ktoś jest ciekaw drogi Janusza Walczuka – warto płytę sprawdzić. Jest przystępna, ma tylko 7 utworów i przesłuchuje się jej bardzo szybko. Ma ciekawy vibe na bitach, można poznać Janusza z innej strony melodyjnej. Czy jest to objawienie, coś zwalającego z nóg? Niestety nie.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.