Single często mają to do siebie, że potrafią (i powinny) spotęgować oczekiwanie na dany projekt. W dzisiejszych czasach – single potrafią “dać” kontrakt, “dać” miejsce na czołowych festiwalach w Polsce. Droga na skróty? Może, ale takie są obecne realia rynku. Idealnym tego przykładem jest Kabe.
Po wypuszczeniu “Albinosa”, spora rzesza słuchaczy domagała się projektu, w którym 19 letni raper mógłby pokazać pełnie swoich umiejętności. Na taki jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, bo “Albinos EP” jest rozbiegiem przed właściwym projektem.
Stoprocent stopniowo odsłaniało kolejne kawałki z EP-ki i efekt finalny jest taki, że do dnia premiery (17 stycznia) znaliśmy 6 z 8 kawałków. Zdecydowanie osłabiło to siłę premiery, która odbiłaby się dużo szerszym echem, gdyby materiał wyszedł jeszcze w tamtym roku.
Kabe idealnie wplata w swoje kawałki zagraniczne wstawki (czy to z francuskiego, czy z angielskiego), które niejako budują jego styl. Znajdziemy tu także wersy, które wbijają się w pamięć (choćby “Bracie nie opieraj się na moich plecach, za dużo noży w nich mam, Znów o 3 rano biorę pełny plecak, bo to wszystko co mam”), potrafi zdobyć słuchacza rytmiką (“Skiety&klapki” i moment z wersami o Mbappe to miód na uszy), do tego niesamowita pewność siebie i charyzma. Dosyć trafnie podsumował to Marcin Flint – najbardziej cieszy fakt, że Kabe po prostu umie nawijać. Inne tempo? Krzyk? Spokój? Agresja w głosie? Przyśpieszenie? Zagranie pauzą? Wszystko tutaj jest, wszystko się zgadza. Jedyne do czego się trzeba przyczepić – to fakt, że tekstowo momentami jest średnio, zahacza to o monotematyczność i jest tu na pewno spora rezerwa. Jeśli teksty dorównałyby nawijce – mówilibyśmy o nowym królu, nowym klasyku.
Za warstwę instrumentalną odpowiada duet Opiat/Bartz. Co tu dużo rzecz – ich podkłady pozwalają rozwijać skrzydła raperowi, działając na niego jak płachta na byka. To słychać. Słychać również chemię między tym duetem a raperem. Liczę na to, że ich współpraca będzie tylko lepsza. Za podkład do “Albinosa” czy “Viva street” spokojnie można wziąć kilka(naście) setek. Ciekawi mnie również to, jak potoczy się dalsza droga producenta. Mam nadzieję, że rozwinie skrzydła i nie ograniczy się jedynie do bitów dla Kabe.
Gdyby ta płyta wyszła z zaskoczenia, bez singli – narobiłaby takiego ambarasu, że głowa mała. Myślę, że Kabe aspirowałby wtedy do “rookie roku”, “debiutu roku” i innych takich tytułów. Niestety – trafił na potężną konkurencję w styczniu – Oki czy Mata również nie biorą jeńców i grają “all in one”. Niemniej – mamy obiecane, że lada moment wleci preorder nowej płyty Kabe – prawdziwego, pełnego projektu. Myślę, że to będzie miało większe znaczenie i będzie większym wyznacznikiem niż ta EP-ka.
Największym wygranym jest szczecińska wytwórnia Stoprocent, która zaryzykowała, postawiła na jednego gracza i w tej chwili – mają asa w labelu.
Robert “Fevowy” Połomski
Dodaj komentarz