Dziś mija 7 lat od pełnoprawnego debiutu Kuby Knapa, który w 2014 pochwalił się materiałem o zbiorczej nazwie “Lecę, chwila, spadam”. Jak wybrzmiewa on po tym okresie?
Wydaje się, że 7 lat to nie jest zawrotna liczba w artystycznym świecie. Biorąc jednak pod uwagę to, jak wiele przez ten czas zmieniło się zarówno w życiu Kuby Knapa i ile płyt wydał, można by zapomnieć o tej “pierwszej”.
Podczas wydawania tej płyty Kuba nie był świeżakiem na scenie. Rok wcześniej trafił do grona Młodych Wilków oraz udzielił się na “Alkopoligamia 2013”. Wtedy też wydał minialbum “Bez nerwów, bez złudzeń”, który aktualnie jest dość unikatowy – został wydany w limitowanej liczbie. Mimo wszystko to właśnie ten album (tj. Lecę, chwila, spadam) został uznany za legalny debiut młodego rapera.
Jak zwykle jointy, wóda, piwo, kace i luźne refleksje
Kuba dał się poznać swoim (przyszłym) słuchaczom jako człowiek, którego tematem przewodnim jest chillout. Płyta ta, mam wrażenie, idealnie oddaje jego nastawienie do świata w tamtym momencie. Utwory kręcą się głównie wokół alkoholu, imprez, ale też przemyśleń na temat marzeń, dystansu, trochę zwyczajności. Wszystko to przeplata się z, lekkim ale jednak, cwaniakowaniem. Zadzieraniem nosa, ale też przyzwoleniem na popełnianie błędów.
“Ciągle się uczę nie sporadycznie, nie z poradników
Zatrzymaj mnie
Nie moja wina że niesforne ze mnie bydle
Przypuśćmy że o relacje się troszczę zwykle
Ale niech ona się troszczy o swoje dobre imię”
O czym przez 80 minut?
Cały album składa się z 16 utworów, trwa prawie 80 minut. Jest to krążek, który niektórym może wydać się przeciągany biorąc pod uwagę stylówkę Knapa, która niezmiennie przewija się przez całą płytę. Całość jednak mimo wszystko wydaje się być bardzo spójna, jednocześnie też mocno zdefiniowana. Leniwe flow Knapa osadzone na dobrze dobranych bitach.
Zatrzymajmy się na chwilę przy warstwie muzycznej. Różnorodność wśród producentów na tej płycie przełożyła się na wysoki poziom i po prostu – brak nudy. Jest lekko, melancholijnie ale też trochę wiejsko. Po swojemu i swojsko. Knapowo.
Nie można jednak powiedzieć, że cały album jest o piciu. Gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi chilloutowymi, lub trochę prześmiewczymi wersami pojawiają się myśli trochę bardziej “poważne”. W tym zamieszaniu, np. w utworze “Pierdolę was, piję browar” wspomina o swoim tacie:
“Gdybym był ciut wrażliwszy sfiksowałbym jak mój stary
Pierdolę was, piję browar
Czyste serducho plus niezachwiana wiara w karmę
Mam przez to w chuj wyrzutów, sama omal nie przegrałaś marzeń
Skąd pewność siebie w tępych siksach z dobrych domów
Przez skromność czuję się gorszy niż jestem, prosty powód
Szlachetne, ale dziś mnie wkurwia jak brak ojca
Przez jedno nie umiem zdobywać, przez drugie nie umiem się wiązać”
Najbardziej wymownym i “najpoważniejszym” trackiem z całej płyty jest zdecydowanie “Nie ma szans”. Wydźwięk utworu przywołuje myśli o doroślejszym spojrzeniu na życie co kontrastuje z beztroską aurą większości numerów na albumie. Teledysk utrzymany w klimacie “Noir” zdaje się być w połączeniu z samym utworem odskocznią duchową od młodocianej części Kuby.
Narodziny artysty
Odnoszę wrażenie, że ten album był swego rodzaju początkiem kariery Kuby Knapa, która w moment stała się dość zawrotna. “Kiedyś kombinacja V, W.E.N.A, Smarki Smark/ Teraz święta trójca Kuban, Quebo, no i Kuba Knap” (Tour of the Year). Mimo, że stał się bardzo rozpoznawalnym raperem nie utracił swojej lekkości bytu stając się jednym z bardziej charakterystycznych osób na scenie.
Czy po latach płyta ta jest jeszcze pamiętana? Album ten oprócz bycia luźnym i trochę w cwaniackim tonie jest też mimo wszystko inteligentny. Trafia zarówno do młodszego pokolenia jak i bardziej wiekowego. Przywołuje we wspomnieniach imprezy ale też potrafi ugryźć w miejsca bólu i chwycić za serce. Ta płyta jest przede wszystkim bardzo dobrze skrojona, a co chyba najważniejsze, odnoszę wrażenie, że się wcale nie starzeje.
Dodaj komentarz