Pomyliłeś zorzę z neonami odbitymi nocą na powierzchni ścian | Tony Yoru – „Zorze” [Recenzja]

Tony Yoru Zorze okładka

Styczeń 2021 był najsłabszym miesiącem, jeśli chodzi o płyty wydawane przez polskich raperów, od lat. Tacy mainstreamowi gracze jak Szpaku, Bedoes czy Filipek, który swoim „Gambitem” zamknął styczeń, po raz kolejny pokazali na swoich projektach to, co już o nich wiemy. Sama nuda. Dlatego trzeba było zajrzeć głębiej, do podziemia, aby natrafić na ciekawsze rzeczy.

O ile Pater otwierający styczeń krążkiem „Apeiron”, zawiódł na całej linii, o tyle dalej było tylko lepiej. Przyjemną płytę pt. Jeden krok przed upadkiem, opartą na gitarowych brzmieniach wydał Radzias. Z kolei chłopaki z koszalińskiej ekipy Indahouse tworząc swój „Indamixtape” udowodnili, że da się robić w Polsce jakościowy, wartościowy trap.

Jednak największym wygranym tego miesiąca został ktoś praktycznie całkowicie nieznany rapowej publiczności. Nie dziwne właściwie, skoro ten artysta nie jest raperem. Natomiast konsekwentnie współpracuje z raperami. I do swojej muzyki przemyca elementy naszego ukochanego gatunku.

O kim mowa? O Tony’m Yoru. Jego debiutancki album pt. Zorze od pierwszego odsłuchu mnie zachwycił. Ten projekt z miejsca stał się jednym z moich ulubionych krążków, jakie dane mi było usłyszeć, od kiedy zacząłem słuchać rapu.

Bez zbędnego przedłużania. Pragnę wam przedstawić sylwetkę tego artysty oraz opisać, dlaczego jego płyta jest dla mnie magiczna.

Tony Yoru Zorze okładka

Kim jest Tony Yoru?

Tony Yoru jest młodym artystą z Wrocławia. Co kluczowe dla jego postaci – w przeszłości nie miał praktycznie nic wspólnego z rapem. Nawet jakoś bardzo mocno nie obcował wcześniej ze stylistką swojej debiutanckiej płyty (o niej później). Był bowiem w czasach szkolnych wokalistką zespołu metal core’owego o nazwie Mentally Blind. Zaskoczenie, co?

Jak wyjaśnił w podcaście, w jakim uczestniczył na łamach newonce.radio – screaming’owa stylistyka po prostu mu się znudziła. I bardzo dobrze, ponieważ dzięki temu może nauczy polską rap grę, jak się powinno prawidłowo posługiwać wokalem (Tony swego czasu prowadził także lekcje śpiewu). Bycie wokalistą w zespole metalowym (na zajęcia z nauki śpiewu chodził od najmłodszych lat) to naprawdę wylewanie z siebie masy ekspresji oraz hart samych strun głosowych dla takiej osoby. Dzięki temu Tony Yoru swoje doświadczenie przeniósł na solową płytę, gdzie, mówiąc krótko, dał popis (o tym także później).

Tak więc artysta z Wrocławia po przygodzie z tego typu muzyką postanowił zmienić rejony, w których się porusza, aby móc inaczej wyrażać swoje emocje. Na początku posaidał jedynie ksywę Tony. Człon „Yoru” został dopisany, gdy już odezwała się do niego ekipa Fresh N Dope. Stał się jej oficjalnym członkiem. To pozwoliło mu nawiązać masę nowych kontaktów i zaprosić na swoją płytę bardzo interesujących gości, których omówię pod koniec. Co jeszcze ciekawe – wyraz „Yoru” po japońsku znaczy noc. Nie jest bez znaczenia – przynajmniej w kontekście pierwszej płyty twórcy z Wrocławia.

Udane pierwsze przedstawienie

Tony Yoru (nie wliczając pierwszych singli jeszcze jako Tony) zaprezentował się szerszej publiczności w lecie roku 2020. Swoją kolaboracyjną przygodę z innymi artystami, jeśli chodzi o rap, zaczął na polsko-zagranicznym projekcie „Fresh N Dope Airlines” swojego nowego label’u. Dokładnie wystąpił w utworze „24/7” w kolaboracji z On The Fence.

Później były gościnne występy u Wac Toji czy duetu producenckiego HVZX. Tam utwierdzał, że jego styl jest inny niż u rodowitych raperów, którego po prostu przyjemnie się słucha. Jednak najważniejsza dla niego kolaboracja to zdecydowanie ta z Tymkiem w utworze „Pomarańcze”. Tymek to mimo wszystko artysta innego kalibru na naszej scenie. To na pewno pomogło reprezentantowi Fresh N Dope w aspekcie zasięgów. Ostatni raz gościnnie jak na razie muzyk z Wrocławia udzielił się u Przyłuca na jego najnowszym albumie „Homeless Boy”.

Tak na marginesie. Tony Yoru jest bardzo podobny do reprezentanta QueQuality, jeśli chodzi o podejście do pojęcia „być artystą”. W jaki sposób? O tym dowiecie się za chwilę.

Tony Yoru
Źródło: Genius.com

Zorze, czyli neony, które łudzą swym blaskiem

Skoro poznaliście już sylwetkę tego raczkującego na naszej rapowej scenie artysty, to możemy przejść do głównego dania. Mam na myśli oczywiście album „Zorze”. Krążek ten miał swoją premierę 15 stycznia 2021 roku. Został on wydany sumptem, jak już mogliście się domyślić ze wstępu, marki Fresh N Dope. Ostatnio ta ekipa dość mocno rozkręca się na naszym rodzimym podwórku (o czym już szerzej wspomniałem przy okazji recenzji krążka Patera, który również reprezentuje ten skład). Wracając jednak do płyty – zawiera ona 12 utworów całkowicie spójnych pod względem tematyki i brzmienia.

Zastanawiacie się pewnie, dlaczego postanowiłem w tytule recenzji nawiązać do słynnej już wypowiedzi Vilgefortz’a z Roggeveen Głównego, z sagi „Wiedźmina”, która jest jednym z najlepszych cytatów, jakie polska fantastyka nam przyniosła. Już wam wyjaśniam.

„Zorze” są przesiąknięte detalami. Migawkami krążącymi niczym świetliki nad społeczeństwem. Każda z tych cząstek pozornie przyciąga ludzi ciepłymi kolorami. Tworzą one na niebie złudną, ale piękną polarną zorzę. A właściwie na suficie i ścianach, które oglądamy o każdej porze naszej egzystencji. Bądź na wszelakich billboardach, budynkach, plakatach czy ekranach telefonów. Są to więc tak naprawdę neony zwodzące nas na manowce hasłem: „Musisz to mieć, by być kimś”. To one tworzą w naszym pokoju noc (i tutaj widzimy, że człon „Yoru” nie jest bez znaczenia) polarną. A my nie potrafimy się z niej wydostać z powodu narzucanych nam bodźców, powodujących u nas różnorakie stany. Bądź nie chcemy. To już zależy od punktu widzenia.

Ten ruch pojedynczych cząsteczek wyłapuje Tony Yoru. Świetnie opisuje to, jak świat nas mami i blokuje to, czego tak naprawdę pragniemy.

„Patrz, już od swoich pierwszych chwil/Nie pozwól, by wmówili ci, jak okrutny świat potrafi być/Czasеm łatwiej jest uwierzyć im, sprzedając serce/Za worek złudzeń i lęków w nim”

Tony Yoru – „Raj”

Tony Yoru poprzez „Zorze” pragnie namalować na niebie własną zorzę

Już powyższy cytat, jaki przytoczyłem, wskazuje kim, oprócz bycia obserwatorem, jest na swojej płycie „Zorze” Tony Yoru. Jest on człowiekiem nadzwyczaj wrażliwym. Pragnie on zdobyć głos (tutaj widzimy podobieństwo do Przyłuca) oraz za jego pomocą powiedzieć nam coś ważnego. Tym samym pięknie wpisuje się w nurt feministyczny (tak, proszę państwa, feminizm nie dotyczy jedynie kobiet!) w polskiej muzyce rozrywkowej.

Potrzeba było takiego artysty, który powie o tym, jak bardzo dzisiaj pragnienie wolności słowa oraz chęć wyrażania własnych emocji jest czymś wręcz zakazanym w dwudziestym pierwszym wieku. Tony Yoru i jego „Zorze” idealnie oddają ten stan wiecznej nocy polarnej, którą już przytoczyłem we wcześniejszym fragmencie. Ta noc polarna, jaka panuje na tej płycie, to nic innego, jak duszenie się twórcy we własnym wnętrzu przez normy, jakie panują na świecie. Do jego ciała wkradają się smugi światła wytworzonego przez neony niczym cienie Shikamaru Nary z anime „Naruto”. I wmawiają, że nie możesz tego, tego i tego, bo inaczej nie osiągniesz tego, tego i tego.

Reprezentant Fresh N Dope opowiada o związanych z tego powodu traumach, lękach, nieustannej niepewności i presji, które z kolei prowadzą do ataków paniki i depresji. Tony Yoru to niesamowicie szczery muzyk. Na swoim krążku twórca z Wrocławia walczy z wrogiem za pomocą właśnie tych wyznań. Jest to bardzo mocny głos w debacie depresja a artyści wszelkiego rodzaju.

„Wyczerpani tak, że dzień nie rusza nas/Skuleni pod nakryciem z narzuconych wad/Nie cierpię się martwić/Nie cierpię narzekać/Nie cierpię starać/Nie cierpię się dręczyć tym, że muszę przepraszać/Za każdą chwilę słabości/Za każdą łzę”

Tony Yoru – „Brzask”

Jezioro łabędzie w rapowym wydaniu

Ten emocjonalny klimat, jaki panuje bezdyskusyjnie na „Zorzach”, dopełniają rozmaite metafory, porównania oraz sama obrazowa konstrukcja wersów. W konsekwencji, według mnie, następujące po sobie numery są tak naprawdę kolejnymi aktami jednego, długiego tańca. Na wzór filmu „Czarny Łabędź” bądź sztuki „Jezioro Łabędzie”, na którym to dzieło kinowe jest wzorowane (oczywiście jedynie powierzchownie).

Od razu, po skończeniu pierwszego odsłuchu „Zórz”, wpadły mi do głowy skojarzenia z powyższymi tworami sztuki. Na tym albumie widzimy dojrzewanie Tony’ego Yoru poprzez przywołane wyznania oraz walkę z doskonałością, oraz skutkami chęci bycia perfekcyjnym (nawiązanie do głównej bohaterki „Czarnego Łabędzia” – tam oczywiście panowały trochę inne konteksty). Spoglądamy także na momenty (zwłaszcza objawia się to w tytułowym tracku, gdzie muzyk z Wrocławia nawija: „Zatrzymuję, powstrzymuję oddech/Chcę odejść, już odejść”), gdzie dla reprezentanta Fresh N Dope, jak i dla Odetty z „Jeziora Łabędziego”, jedyną drogą do ucieczki od zła wytwarzanego przez neony, jest śmierć. Artysta z Dolnego Śląska przypomina mi tutaj tancerza, odprawiającego swój balet na środku zamarzniętego jeziora. Igrającego z bardzo cienką taflą lodu.

Ten taniec jest bardzo, jak już wspomniałem, poetycki. Środki, które stosuje Tony Yoru w sztuce „Zorze”, aby upiększyć swój występ, używa przede wszystkim w kontekście relacji. Z samym sobą. I braku tego kontaktu ze światem. To właściwie podwójna rozgrywka. Jak ściany i lustra (nawiązuję do numeru o tym samym tytule, będącym jednym z najlepszych utworów na tej płycie). Pierwsze zagłuszają krzyk w kierunku świata. Drugie potęgują wrzask, gdy wpatrujemy się we własne odbicie. I nie tylko własne.

„Ściany i lustra, notują każdy gest/Jakby ktoś słuchał, nie chcąc odezwać się”

Tony Yoru – „Ściany i lustra”

Alt pop i trap – to tak można?

Tak, tak, złośliwi, zatwardziali fani „prawdziwego rapu” powiedzą, że trap i pop to samo, czyli kicz i tandeta. Dobra, nie oszukujmy się, oni nawet nie sprawdzą tej recenzji, skoro nie widnieje tutaj ksywa rapera z pierwszej dekady XXI wieku. A co dopiero, żeby puścili sobie ten album na głośnikach… Niemniej Tony Yoru i jego „Zorze” jako kolejni (od dobrych wielu miesięcy Rosalie przewodzi w tej kwestii; ostatnio Vito Bambino również mocno przenika w nasz ukochany gatunek muzyczny) wpisali się w tezę, że świat popu i rapu może ze sobą przenikać. W jakościowy i właściwie nie bójmy się tego powiedzieć, piękny sposób.

Tak więc „Zorze” to mieszanka dark R&B, dream popu, shoegaze (jakby ktoś nie wiedział, jest to podgatunek rocka) różnorakich wave’ów oraz elementów trapu. Łącząc to wszystko, wychodzi nam masa naprawdę klimatycznych numerów, do których człowiek zamyka oczy i wprowadza swój umysł w marzycielski stan, a jego ciało staje się bardziej czułe na wszelkiego rodzaju bodźce. Oczywiście, sama warstwa muzyczna to nic nowego w dobie cloud’ów. Natomiast jest ona tak dobrze dopracowana i różnorodna pod względem detali w tle, wyłapywanych dopiero z czasem przez słuchacza, że absolutnie nie czujemy brzmieniowej monotonii.

Popowy wokalista, nie metalowy

Do odbioru tak pozytywnie tych produkcji, mimo że na pierwszy rzut oka wydają się dość podobne do siebie, dochodzi oczywiście wokal muzyka z Dolnego Śląska. Tutaj doszła do głosu wspomniana przeze mnie przeszłość metalowego artysty reprezentanta Fresh N Dope. Oraz masa scenicznych występów, podczas których po prostu trzeba było drzeć mordę. Dzięki temu na „Zorzach” artysta z Wrocławia doskonale panuje nad swoim głosem, tym samym budząc w nas różne stany emocjonalne na przestrzeni nawet jednego kawałka. Umiejętnie także wykorzystuje efekty, jakie na niego nałożył.

O dziwo, nie mamy do czynienia ze śpiewem metalowca, a popowego twórcy, co tylko pokazuje wszechstronność Tony’ego Yoru. W konsekwencji jego wokal jest bardzo wysoki, cienki, wręcz piskliwy. Tym samym idealnie wpisuje się w klimat, jaki sobie założył na swoim debiutanckim krążku. Ten jego głos jest przenikający, przeszywający jak lód. Ten lód jednak jest o dziwo ciepły. I pomaga nam roztopić sople wyrosłe w naszych własnych sercach.

Alt pop i rap – tak, tak można

Uwaga, uwaga wielcy fani „prawdziwego rapu”. Jeden z waszych idoli, czyli Bonson dograł się na płytę tego miałkiego trapera. Tak samo, jak Gedz i Ras. Dziękuję wam za to panowie. Naprawdę.

Nic dziwnego, że Tony Yoru stworzył sobie tak mocne zaplecze w przypadku społeczności rapowej. Wspominałem już o feat’ach artystów, na których się udzielał. Jednak to właśnie gościnne występy trzech wyżej wymienionych twórców (dla Rasa był to ostatni jeden z ostatnich jako raper, choć chyba wszyscy mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś powróci do tego zawodu) pokazują, że ten chłopak spokojnie może wbijać się w rap bez żadnych kompleksów. Wyjdzie to tylko wszystkim na dobre.

A co do samych zainteresowanych to każdy z przywołanej trójki poleciał bardzo ładnie, w swoim stylu. Gedz przebojowo, ale jednocześnie z lekką psychodelią. Ras spokojnie, ale twardo, z masą ciekawych obserwacji. Bonson emocjonalnie i szczerze. Bardzo dobrze swoim flow dopełnili Tony’ego Yoru, który częściej na „Zorzach” śpiewa i podśpiewuje, niż rapuje.

Brakuje jednego koloru do idealnej zorzy

Na tym albumie brakuje mi jednego – większej agresji w paru momentach. Tak, tak, wyżej napisałem, że wokal Tony’ego wpisuje się klimat płyty. I że on sam nie chce wracać do metalowego screaming’u. Nie oznacza to, że nie można czegoś tutaj urozmaicić. Nie ma niestety na tym albumie numeru, który by przełamał mocno śpiewaną konwencje. W konsekwencji w ten krążek może wkraść się monotonia. Oczywiście, Tony Yoru wzbudza w nas złość na świat – robi to jednak w pojedynczych momentach. W chwilkach, kiedy następuje mocniejszy bridge albo drop wymieszany w konsekwencji z krzykiem. Później twórca „Zórz” wraca do głównego sposobu wyrażania treści. Jego podśpiewywane kwestie w pewnych momentach niczym się od siebie nie różnią.

Również treściowo można zarzucić wrocławskiemu muzykowi lekką monotonię. Jednak tematy, jakie podejmuje, są na tyle ważne i są umiejętnie przedstawiane za pomocą różnych środków, że naprawdę poruszają niesamowicie serce i pokazują różne perspektywy danych problemów. Nie mam więc na co wielce narzekać w tej kwestii.

Tony Yoru – co z tobą dalej?

Bez owijania w bawełnę. Tony Yoru, mimo że jest dopiero luty, a jego „Zorze” wyszły w styczniu, to jest już moim pierwszym kandydatem do gry o statuetkę „Odkrycie roku 2021”. Mam nadzieję, że dzięki swojemu debiutanckiemu albumowi będzie jeszcze częściej pokazywał się gościnnie u rodowitych raperów, a w konsekwencji studnia jego inspiracji tylko bardziej się powiększy.

Jestem ciekaw, w jaką stronę muzyk z Wrocławia teraz pójdzie. Czy zdecyduje się mocniej zagłębić w rap? Może będzie robił coś podobnego do Tymka? Nagra kolejną płytę w bardziej pozytywnych tonach? Niewykluczone, iż będzie działał podobnie jak Asthma, czyli na dwóch płaszczyznach – tej bardziej rapowej i tej wychodzącej poza nasz docelowy gatunek muzyczny. Wiem jedno – jego wszechstronność na pewno bardzo mu pomoże w kolejnych projektach.

Tony Yoru – co tej zaskakującej postaci dały „Zorze”? Spory elektorat fanów z każdego gatunku muzycznego, w jakim się porusza. Bardzo pozytywny odbiór ze strony słuchaczy, a tym samym dodaną pewność siebie. I doświadczenie, które może sprawić, że w przyszłości, jeśli będzie konsekwentny, stanie się czołowym artystą w polskiej muzyce ogólnie.

Tony Yoru Zorze okładka

Tony Yoru – Zorze

Ocena recenzenta:

9/10

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.