W sieci zawrzało z powodu NICzego. Nic i wszystko. 19 listopada wyga polskiej sceny wydał swój drugi solowy album. Sokół pokazał odbiorcom i kolegom z fachu, że dalej umie w rapgrę.
Standardowa wersja posiada 17 numerów, co już jest bardzo dobrym wynikiem, natomiast w opcji Deluxe Plus słuchacze zostają obdarowani dodatkowymi 2 utworami. Zawrotna liczba, która nie powoduje przesytu, a wręcz prosi się o więcej.
Czy da się streścić NIC?
Mogłabym rozpisywać się o każdym numerze i rozkładać je na czynniki pierwsze. O wiele lepszym sposobem jest jednak przesłuchanie płyty i przekonanie się na własnej skórze (“na własnych uszach”) jak dobre może być NIC. I jak wiele może w sobie zawierać.
Pierwsze spostrzeżenia jakie się wysuwają po sprawdzeniu albumu to niesamowita spójność. Mimo tego, że album nie jest raczej koncepcyjny i nie ma tutaj zamysłu jednej opowieści rozłożonej na kilka tracków to wszystko się ze sobą łączy. Kolejność numerów też nie wydaje się być przypadkowa, numery tworzą szerszą perspektywę. To tak jakby wbić wyższy level świadomości gdy odsłuchasz krążek więcej niż jeden raz.
Wyżyny liryczne
Sokół jest artystą, który potrafi składać piękne wersy, zawiłe metafory i podawać je w prostej, przystępnej formie. Brzmi jak oksymoron, prawda? Zawiłe metafory w przystępnej formie. Ale takie właśnie jest odczucie kiedy wsłuchujesz się w punkt widzenia Wojtka.
Zorro
“Zero zero z Walią, zero zero rok
My w zerówkach – pomagają tu manierom, nie na wzrok”
czy
Batoniki
“Mój ziomo w jedwabnym krawacie harował i wstawał o świcie, o 4
Miał firmę i 100 pracowników na pełnym etacie i raka w prostacie – zgon
Ty myślisz, że ludzie ulicy to jakieś szwadrony sztywności
Husaria jedności? To skąd 60tki? Zajeb łbem w płot”
Słuchasz tego i wiesz o co mu chodzi, mimo, że nie wszystko “podane jest na tacy”.
Sokół lawiruje między tematami jednocześnie spinając wszystko w jedną klamrę. Dostajemy przecież utwory zabarwione humorystycznym bragga jak “Cześć” z Sariusem na feacie – wydawać by się mogło, że to tylko zlepek ksyw jakimi obdarzają go bliżsi lub dalsi znajomi. Zestawiając to jednak z tym, że jest to otwierający album numer, zdaje się to być wstęp do dalszych rozważań Wojtka o nim samym. Prolog.
Albo “Burza” z ZIP Składem. W ogólnym odbiorze brzmi trochę jak żart – gdy słuchasz takich raperów na bicie techo/house z nawijką, która staje się na pierwszy rzut oka prześmiewcza zawierająca w sobie istne truizmy. “Pić albo nie pić #Szekspir”. “Po najgorszej burzy wyjdzie słońce”. “Nie chodzi o to by przeczekać burzę, tylko nauczyć się tańczyć w deszczu”. Od chłopaków (a może w sumie “mężczyzn”) bije humor, który całościowo tworzy naprawdę chwytliwy numer. Dodatkowo ma on w sobie znamiona ukłonu w stronę lat starszych.
“Zamknij oczy i patrz – Jednorożec“
Tutaj mamy piękny przykład stworzenia utworu, który jest niesamowicie wpadający w ucho (mi ten refren nie potrafi wyjść z głowy), który jednocześnie nie jest pustą “radiówką”. Sokół przekazuje nam tutaj za pomocą mistycznego stworzenia, że mamy tendencję do nostalgiczności. Nasz mózg rejestruje zazwyczaj tylko miłe wspomnienia przez co koloryzujemy przeszłość.
Ale ten track jest też dowodem na to, że Wojtek potrafi bardzo fajnie pisać storytellingi. Może “Jednorożec“ nie jest jawnym przykładem tego typu numerów… To ma w sobie coś z opowiadania historii – plus to intro.
Natomiast “After” to już wyższa szkoła jazdy
After
“To nie tak, mordo czaisz
Bo tam każdy z każdym o coś się pozakładali
Jeden że ściągnie obrus, a wszystko dalej zostanie
Jak się domyślasz ziomuś, rozjebał całe mieszkanie”
I znów – nie jest to po prostu konwencja stroytellingu – byleby pokazać, że potrafi. Utwór podany w zabawnej formie, a przekazujący wartość dodaną – nie wierzyć we wszystko mediom, bo “mataczą“.
“Spałem na schodach, a miałem dziadka na banknotach”
Wojtek przez całą płytę przeprowadza nas tak naprawdę przez swoje wspomnienia. Nagłówek nawiązuje do numeru “Na cały świat“, w którym udzielili się Quebonafide i Pezet (ale o gościach później). Sokół w tym jednym zdaniu potrafi porównać swoją przeszłość do historii swojego przodka – Stanisława Wyspiańskiego. Jego wątek pojawia się zresztą też w teledysku do “Płaczemy pięścią w stół”. To tam Nocny Narrator pokazuje się w dresach w Muzeum Narodowym w krakowskich Sukiennicach. W tle wisi Wyspiański i patrzy na prawnuka.
W ogóle na tej płycie znaleźć można bardzo dużo nawiązań do poprzednich działalności Sokoła, jego starszych tracków albo znaków popkultury. Hodak nawinął, że “Młody, a widziałem swoje, codziennie spisuję raport,
chociaż niejawne i tajne jest życie, jak mówił kiedyś narrator”. WWO i Sokół ze swoim “Są twoje, tajne, niejawne jak życie, tu wszystko dzieje się naprawdę” w We Własnej Osobie.
“A biletami z koncertów mógłbym wytapetować świat, Uniwersum WS lepiej niż DC tu znasz”. Powroty do postaci z innych numerów Wojtka, które nierzadko się pojawiają. Wykreowany świat przez Sokoła dla odbiorcy. Jak usłyszysz “słowa klucze” to już wiesz, że numer należy do Wojtka.
Ludzie z planety bezludnej
“Ta planeta z każdym dniem znów wyludnia się.
Choć postaci coraz więcej, ludzi coraz mniej.
Coraz mniej, ludzi coraz mniej.
Na planecie Mały Książe, szukam serca w niej”.
“Wielu mówi, że przyjaciel, a tylko kilku z nich jechało ze mną furą”
Gości na płycie jest teoretycznie ośmiu, praktycznie więcej. Chyba tylko Sokół mógł się pokusić o featuring zespołu Fasolki. Kiedy zobaczyłam to w trackliście byłam zaskoczona, ale mocno zaciekawiona. I w sumie wyszło to naprawdę dobrze, dając trochę dziecięcej fantazji i polotu w numerze. Oprócz nich znalazł się już wyżej wspomniany ZIP Skład, co dało nostalgiczne wejście i przywołanie wspomnień “starego” Sokoła. Quebonafide i Pezet pokazali się z bardzo dobrej strony, ich zwrotki mogłyby być równie dobrze solowymi numerami każdego z tych artystów. Szpaku mnie zaskoczył. Już jakiś czas temu przejadł mi się jego format, wydawał się lekko wymuszony i kreowany. Tutaj zabrzmiał dobrze, może nie najlepiej ze wszystkich gości, ale naprawdę na poziomie. Hodak to lot na bardzo specyficznym vibe, który skontrastował cięższe flow Sokoła. Sarius zaskakująco i nowocześnie zostając w pamięci, a Fred po prostu się wpasował.
Na pochwałę zaskakują też producenci. Płyta ta mogłaby się nawet obronić gdyby była istrumentalem, mixem różnych bitów. Ciężko wymienić ich wszystkich, bo producentów jest prawie dwudziestu, ale każdy track ma swój specyficzny vibe. Bardzo przypadł mi do gustu zabieg przedłużania melodii po zakończeniu warstwy lirycznej. Wprowadza to spójność, jednocześnie pokazując jak zmienny może być Wojtek i jak dobrze potrafi się odnaleźć na różnych dźwiękach. Dużo beatów wprost z lat 80, sampli – np. z Bajmu (brawo!), trochę bangerów i techno, znalazł się też housowy przerywnik i przeplatanie mocnymi brzmieniami.
NIC stało się CZYMŚ
Moje podejście do Sokoła było trochę love/hate. Było kilka numerów, zdecydowanie starszych, z jego czasów WWO, ZIP Skład, które miały dla mnie sentymentalną wartość. Było trochę tracków, które mi kompletnie nie siadały. Ale ta płyta jest czymś, co zatrzymuje mnie na dłużej w twórczości Sokoła. Jest czymś, co powoduje, że chcę wrócić do tego vibe’u, że chcę znów wsłuchać się w niesamowitą lirykę tego wyjadacza. Wojtek pokazał, że nie jest w tyle z trendami, ale jednocześnie nie zamierza im ulegać. Jeżeli ktoś jeszcze nie przesłuchał tego albumu – czas najwyższy to nadrobić. Przekonać się samemu, że NIC to tak naprawdę COŚ.
Dodaj komentarz