Dwa lata po niezwykle udanym „Złotym Strzale”, Ćpaj Stajl powraca w nieco innej formule. Tym razem za płytę odpowiada sam Alick (a.k.a Cool P), a Kony, który do tej pory był nierozłączną częścią grupy, pojawia się jedynie na ostatnim utworze. Żeby nie czuć się samotnym, Cool P zaprosił aż 22 gości, pojawiających się na 16 utworach. Czy Ćpaj Stajl w takiej konwencji dalej trzyma poziom i styl, którym rozkochał w sobie fanatycznych słuchaczy?
I tylko Kony’ego brak
Poniżej powinna być reklama. Jeśli jest – super, dzięki! Jeśli jej nie widzisz, to albo post został niedawno opublikowany, albo masz aktywną blokadę reklam. Będziemy bardzo wdzięczni, jeśli wyłączysz dla nas Ad Blocka. Dodaj FollowRAP do wyjątków/białej listy. Nienawidzisz reklam? My też, ale będziemy wdzięczni za wsparcie – postaw nam kawę. |
Na pewno w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami spod szyldu Ćpaj Stajlu bardzo odczuwalny jest brak Kony’ego. Jego dosadność w pisaniu sprawiała, że kolejnych historii słuchało się z ogromnym zaciekawieniem, a takie utwory jak „Dzięki ci tato” czy „Matuli pikawa” zostawały w głowie na długo, również ze względu na warstwę tekstową. Na „Białym szaleństwie” nacisk położony jest w zupełnie innym miejscu, co zwiastowała już napakowana gośćmi tracklista. Klimat pozostaje niezmienny, natomiast najnowszy album Ćpaj Stajlu to przede wszystkim wielki popis produkcyjny i melodyjny Alicka. Przynajmniej kilka razy w trakcie odsłuchu łapałem się za głowę słysząc kolejny switch, skrecz czy zmianę tempa. „Strateg” czy „Powód do radości” to prawdziwe perły produkcyjne. Z kolei refren na “Hooligans” przywodzi na myśl “Lato W Ghettcie”. Nawet tak prosty zabieg jak wejście w utwór razem z przysłowiowym „dropem”, dopracowane w jego przypadku do perfekcji, robi piorunujące wrażenie. Wystarczy posłuchać „Tyle mam”, bezsprzecznie jednego z najlepszych singli tego roku.
O ile „Białe Szaleństwo” to najlepiej wyprodukowany ze wszystkich albumów Ćpaj Stajlu, o tyle treść zgubiła się gdzieś w zalewie gości i kolejnych wypluwanych przez Alicka „dziwek”. To wciąż ta sama, brudna, uliczno-narkotyczna tematyka i vibe, jednak brak tu jakkolwiek zapamiętywalnych linijek (no może poza refrenem „Tyle mam”). Współpraca z gośćmi najlepiej wypada tam, gdzie są to już znane z innych utworów postaci. Wymienność wersów z Osą i Crank Allem na „Ścieku” czy Abramem Montaną na „Bombingu” rozbudza apetyt na więcej. Gdy jednak Alick decyduje się na dostosowanie się nieco mocniej do stylu gości efekt jest różny. Świetne „Muszę się wyszumieć” z Alą17 i Kazem Bałaganem kontrastuje ze zbyt zmulonym „Dziwka nie jest szczera” z Hałastrą. Choć „Powód do radości” zachwyca produkcją, o tyle Ziomcy i Cichoń wypadli dość przeciętnie, podczas gdy na „Alkaloidzie” DMG96 swoim wykręconym stylem kradnie show nie tylko Koneserowi i Młodemu Zgredowi, ale także kilku bardziej znanym gościom z płyty na czele z Kukonem.
Przyszłość Ćpaj Stajl pod znakiem zapytania?
Nie ukrywam, że uspokoiło mnie pojawienie się Kony’ego na „Chrześcijańskim trapie”. To najważniejszy i przy okazji jeden z najlepszych utworów na „Białym szaleństwie”. Realtalk, we właściwym Ćpaj Stajlowi stylu docenią z pewnością wszyscy fani, choć część z nich może być nieco zmieszana. Nie ukrywajmy, choć świetnie słucha się o hedonistycznej autodestrukcji, nie jest to coś, czego życzymy komukolwiek. Sukcesy w walce o wyjście na prostą Alicka i Kony’ego są fantastyczną wiadomością, a jednocześnie stawia pod znakiem zapytania przyszłość Ćpaj Stajlu. „Białe szaleństwo” było ogromnym wyzwaniem, z którego Alick wyszedł z tarczą. Choć nieco za dużo tu utworów i nie każdy gość stanął na wysokości zadania, mówimy o jednej z najlepiej wyprodukowanych płyt ostatnich lat, która podkręca do maksimum autorski, ćpajstajlowy styl. Jednocześnie już teraz nie brakuje głosów, że album ten powinien zostać podpisany po prostu jako solo Alicka. Rozumiem je, choć w mojej ocenie w wielu aspektach „Białe szaleństwo” dźwiga dziedzictwo grupy. Ciężko mi wyobrazić sobie, żeby był to ostatni projekt spod szyldu Ćpaj Stajl. Ale mam w głowie autentyczność, jaka od zawsze biła od ekipy z Krakowa i jestem w stanie uwierzyć, że „Białe szaleństwo” jest zamknięciem pewnego etapu. Jeśli faktycznie tak jest, zamyka go w sposób godny.
fajne 🙂