17 stycznia 2021 roku minęło 10 lat od wydania przez VNM’a swojego debiutanckiego albumu „De Nekst Best” w barwach Prosto. Jest to oczywiście jedna z najważniejszych dat ubiegłej dekady. Od tego czasu raper z Elbląga stał się żywą legendą polskiego rapu, przecierając wcześniej szlaki dla wielu artystów z tzw. nowej szkoły. Mimo to liczby zdecydowanie nie przemawiają za nim. Jego twórczość źle się starzeje pod kątem odbioru przez rapową publikę. Zwłaszcza odkąd poszedł na swoje w 2015 roku.
Wielu starszych słuchaczy rapu ceni sobie twórczość Venoma. Wiele osób z branży wspiera jego działania i próbuje mu pomóc z zasięgami. Ja sam mam 22 lata i również szanuje V’a za wszystko, co zrobił dla tej gry. Jednak jego nowa płyta, czyli „EXIT2020”, wydana dwa dni przed wspomnianym jubileuszem, czyli 15 stycznia 2021 roku nie jest czymś, co mu pomoże trafić do szerszej publiczności zapatrzoną od dawna na inne trendy. Pytanie tylko, czy VNM tego właściwie chce? I tu pojawia się konflikt: czy raper z Elbląga pragnie w końcu fajnego odbioru swojej muzyki, czy też nie? „EXIT2020” na pewno tego nie rozstrzyga.
VNM jak Kękę
Nie bez powodu porównuje ze sobą tych obydwu panów. Jest między nimi wiele podobieństw. Najmniej ważna w kontekście tej recenzji – wydawanie w Prosto. Ważna – pójście na swoje po zakończeniu kontraktu z wytwórnią Sokoła. Jeszcze ważniejsza – walka z nałogami w przeszłości. Najważniejsza – wydanie przez obydwu artystów swoich płyt katharsis. W konsekwencji – przemiana własnej twórczości, jak i przeobrażenie swoich osobowości przedstawianych w numerach. Dla rapera z Radomia tym krążkiem były oczywiście „Trzecie rzeczy”, a dla twórcy z Elbląga – „Czuz tu daj najs”.
Walka z krytyką
Jest jeszcze jedna wspólna cecha byłych graczy Prosto, kluczowa dla tej recenzji. Chodzi oczywiście o podejście polskich słuchaczy rapu do ich przemiany. Zarówno w stosunku do Kękę, jak i do VNM’a pojawiło się wiele komentarzy mówiących o tym, że to już nie to samo, że bez wkurwu i emocji to nie rap, że panowie muszą natychmiast wrócić do swoich dawnych stylów. Masa narzekania, zero jakiegokolwiek zrozumienia.
Kękę świetnie wyjaśnił takich ludzi na numerze „Safari”. Z kolei VNM na „EXIT2020” również atakuje takie osoby. Najpierw w utworze otwierającym album, czyli „Autonomii” przywołuje stan, jaki panuje w jego wnętrzu, przez fakt, iż fani pragną słuchać jedynie kawałków w stylu pięknego „Hope for the best” z poprzedniego krążka:
„Ja czuję, że nadal tonę, bo mam wrażenie, że/Jeśli nie nawinę, że jest mi źle, to obojętnie, jak/ Zajebiście nawinę, zainteresowania nie będzie nie/Ta, shit is fuckin crazy eh?”
A potem poświęca takim osobom cały utwór (swoją drogą jeden z najlepszych na płycie) pt. A raz tak, w którym tłumaczy, jak robi swój rap (podkreśla to wersami o wielokrotnych rymach) oraz że ma wyjebane w krytykę.
VNM – jaki ty właściwie jesteś?
I tu chciałbym przejść do sedna? V, to w końcu przejmujesz się tą krytyką, czy nie? I czy rzeczywiście ta przemiana w twórczości się u ciebie dokonała? Ponieważ ja mam wrażenie, że jedną nogą jesteś w swojej wersji z przeszłości, która ciągle stawia na to samo w swoim rapie, a z drugiej strony pragniesz próbować czegoś nowego, co jednak nie znajduje według mnie pokrycia ze względu na to, iż stylowo jest to samo. Nie chodzi mi o brak autentyczności, bo naprawdę rzucasz szczerymi wersami na trackach.
Po prostu wygląda to nienaturalnie. I taki właśnie jest ten album – nienaturalny. Nie czuję u artysty z Elbląga rozwoju, nie czuję radości z rapowania, z nowego stylu. Odwrotna sytuacja do przypadku Kękę, który potrafi sobie pięknie zaśpiewać pod latynoski beat na „To tylko rap” albo wjechać z dystansem do siebie i z luzem na „Cesarzu”.
Ze strony szefa De Nekst Best jest po prostu sztywno. Sama technika, która była jego wizytówką, w 2021 roku według mnie już nie wystarczy, ponieważ dzisiaj każdy raper musi potrafić skillowo nawijać, by w ogóle być raperem. To niestety nie jest pierwsza dekada XXI wieku, kiedy to było świeże. Tak więc musi za tym wszystkim pójść coś więcej, co, z tego, co zauważyłem, podkreślają nawet zagorzali fani VNM’a. Tu właśnie leży różnica pomiędzy dalszymi karierami V’a i Kękę. Przejdźmy jednak do samego albumu.
„EXIT2020”, czyli próba zapomnienia roku 2020
Płyta rozpoczyna się bardzo fajnie wspomnianą już „Autonomią”. A właściwie „Autonomią” i „Ataraksją”. Połączyłbym ze sobą te utwory, jako jeden, nie tylko ze względu na to, że teledyski do tych kawałków są ze sobą powiązane. VNM fajnie tutaj zagrał perspektywą swojego odbioru roku 2020 – najpierw opowiada nam o nim poważnie, emocjonalnie, a później luźno, mając lekko wyjebane (choć oczywiście za tym kryje się również gorzki posmak) Bardzo ładnie obrazuje to dwu wers z „Ataraksji”:
„A czuję opcję tu spójną z tamtą Tom i Jerry/Kreskówką, bo, gonię coś lub uciekam przed czymś – tak w kółko”
VNM – „Ataraksja”
Jak widać, VNM z jednej strony boi się konsekwencji roku 2020, a z drugiej wie, że musi gonić za czymś, co sprawi, że będzie mógł o nim zapomnieć i skupić się w sposób pozytywny na wyzwaniach 2021. Niestety po tych dwóch (albo jednym, jak kto woli) kawałkach następuje kompletny spadek poziomu, który przez większość płyty się utrzymuje.
„EXIT2020”, czyli chęć wyjścia w trakcie opowiadania przez VNM’a swoich historii
Po dwóch wspomnianych wyżej numerach wjechał na głośniki trzeci kawałek i… O czym jest ten utwór? Mowa oczywiście o „Cicho kvrwa”. Naprawdę, słuchałem tego kawałka z 50 razy. Nadal nie rozumiem ani jego sensu, ani celu jego wstawienia na „EXIT2020”. Nie ma on nic wspólnego z klimatem tego krążka, naprawdę. Jest to jeden z najdziwniejszych numerów, jakie słuchałem w życiu. V, wybacz, że to mówię.
Niestety, paradoksalnie VNM pokazując się jako bardzo dobry narrator w dwóch pierwszych kawałkach na tej płycie, później jakby się zaciął i nie miał pojęcia, jak ma dalej pójść ta historia o roku 2020. W konsekwencji dostajemy przez większość czasu zbiór luźnych, niepowiązanych ze sobą opowiastek, które kompletnie nie mają polotu i są po prostu nużące. I chyba najważniejsze – do najoryginalniejszych nie należą.
Schematyczność i powtarzalność
„Pomnik” to klasyczne przedstawienie swojej twórczości, jako takiej, którą dany raper, w tym przypadku VNM, pragnie, by zapamiętano. Przy okazji Venom po raz kolejny opisuje swój proces twórczy – ten aspekt mocno przebija się na tej płycie. I tu pada pytanie – czy to nie jest czasami jakaś chęć wytłumaczenia przez V tego, jak to niego wygląda? Dlaczego jest tak, a nie inaczej? W konsekwnecji – to tłumaczenie to przejaw przejmowania się krytyką? Odpowiedź na nią? Nawet jeśli nie, to umówmy się – rapowanie o rapowaniu przy użyciu wielokrotnych rymów u VNM’a już było. Nic nowego.
Powracam jednak do historii przedstawionych na „EXIT2020”. Numeru „Zieleńsza” nawet fajnie się słucha, jest on dosyć przemyślany (zwłaszcza jeśli chodzi o końcowe puenty), ale znowu… Porównywanie marzeń rapera o normalnym życiu i marzeń normalnych ludzi o życiu jak gwiazdy. To już było! Tak samo, jak podział na perspektywy na kobietę i mężczyznę w „Antycypacji”, która kompletnie nie wywołuje żadnych emocji mimo miłosnego wydźwięku.
Jeszcze jeden wniosek narzucił mi się, słuchając tych historii. Wysunął go także Fevowy w swoim artykule o VNM’ie, gdzie przedstawił powody, przez które artysta z Elbląga wypadł z topu mainstreamu w sekundę. Czuję, że VNM nagrywa te numery bardziej dla siebie niż dla swoich fanów. Oczywiście, nie zrozumcie mnie źle – każdy artysta właściwie robi kawałki dla siebie. Bardziej chodzi o ich przyswajalność – tutaj naprawdę ciężko się z nimi utożsamić. Ja na przykład nie potrafię tego zrobić w kontekście „EXIT2020” (oczywiście poza wyjątkami). I myślę, że wielu słuchaczy również. To może wpływać na odbiór tej płyty.
Historie opowiedziane w banalny sposób
Natomiast żeby nie było, że czepiam się tak tych pomysłów skoro dzisiaj ciężko już nawinąć oryginalnie o czymkolwiek, to na swoją obronę dodam fakt, iż V strasznie leci banalnie, jeśli chodzi o nawinięte przez niego wersy. A przecież od takiego rapera jak on prosi się, żeby poleciał z jakimiś świetnymi przekminami o tym, co się dzieje np. w Polsce. Zamiast tego otrzymujemy takie linijki, jak: „Pies ruchałby ten COVID”, albo „Mam ziomka co robi w eventach, a nie ma eventów/ Kurwa mać, ja robię w eventach i nie mam eventów” na „Viralu” bądź „Zmienia się Polska i zmienia się Ziemia/I to w takiej skali, że nie było to do przewidzenia” i „W kraju, na ulicach Pekin, chuj wie, czy nie na zawsze/Dzisiaj nie ma z tego, tylko beki” na „Hiperkanie”. No, nie widać tutaj wielkiego kunsztu artystycznego.
Flow i produkcje u VNM’a, tak jakby nie nastąpił jeszcze „EXIT2020”
No i przechodzimy do sedna. Można zarzucić raperom, że w treści są banalni, ale mając w zanadrzu zajebiste pomysły na nawijkę, bądź beaty w tle, które zaskakują, to lirykę da się jeszcze uratować, bo jest za rapowana tak, że ją czujemy. A tutaj to samo, czyli techniczna, jednostajna nawijka pod mocne bębny z przestrzennymi wtyczkami w tle. Jak już występuje jakaś produkcja z klimatem, to czuć po prostu płytkość. A jeśli już są przyśpiewki, to niestety, ale brzmi to, jak przed 2020 rokiem, czyli źle. Niestety, VNM nie ma talentu do śpiewu, choć szanuje go za próby.
Jedyne fajne produkcje, jakie utkwiły mi w pamięci to beat SoDrumutica z przywołanego na początku utworu „A raz tak”, gdzie mamy futurystyczny, alternatywny rock (jest to naprawdę świeże), oraz beat Gibbsa z kawałka „Fight Club” – tam również mamy futuryzm przemieszany tym razem z folkową dzikością (bardzo udane, brudne, mroczne połączenie). Nic dziwnego, że to właśnie ci panowie są wyróżnieni – w końcu od lat działają na tej scenie. Zawiódł za to Magiera, który wyprodukował na tym albumie dwa numery.
Czy jest aż tak źle?
Nie, nie przesadzajmy. Druga zwrotka utworu „Lepiej” jest świetna (ale pierwsza niestety jest niskich lotów), jeśli chodzi o emocje i ukazanie relacji między bohaterami utworu. „Fight Club” to popis skillowo-braggowy VNM’a, do którego nas przyzwyczaił od lat – jest to najlepszy numer na płycie. No i utwór zamykający „EXIT2020”, czyli „Hope after all” to coś naprawdę cudownego, jeśli chodzi o pozytywny przekaz. Naprawdę szanuję artystę z Elbląga za taki utwór kierowany do nas, słuchaczy. Po prostu ciepło mi się robi na sercu, gdy go słucham.
Dodatkowo goście dodają kolorytu tej płycie i ją urozmaicają. Grubson, K-Leah i Mateusz Krautwurst pokazują, dlaczego VNM powinien sięgać po ludzi, którzy potrafią śpiewać, zamiast samemu próbować to robić. Ich wszystkich się po prostu bardzo przyjemnie słucha i dodają pozytywnej energii, plus wciągają tworzonym przez siebie klimatem. Zwłaszcza ten ostatni swoim bridge’em pod koniec „Hiperkanu” zaskoczył mnie poetyckością swoich wersów. Z kolei Bonson może i lirycznie poleciał bez szału, ale swoim bezczelnym stylem dodał agresywności „Viralowi”.
Jaki jest więc VNM i czy rzeczywiście nastąpił „EXIT2020”?
VNM jest raperem na rozdrożu. Z jednej strony deklaruje, że pragnie trafić tylko do tych, do których już trafił. Z drugiej czuć u niego presję, jeśli chodzi o zasięgi. Tym samym następuje u niego mocne spięcie i chęci wytłumaczenia się z tego. Myślę też, iż nie wyszedł jeszcze z niego ani rok 2020, ani poprzednie lata w jego karierze. W konsekwencji mamy tutaj brak spójności i naturalności. I radości z tworzenia. Napięcie w tym, co robi, jest widoczne.
Nie odbiorę Venomowi ani szczerości, ani skillsów – to każdy wie, iż to właśnie artysta z Elbląga posiada. Natomiast nie widać, żeby w jakikolwiek sposób za zmianą podejścia do swojej twórczości szły konkrety. Ciągle tkwi w jednym, choć deklaruje drugie. A to drugie jest po prostu bez pomysłu. VNM musi się zastanowić, w jakim stylu naprawdę pragnie nawijać, żeby dotrzeć nie tylko do nowych fanów, ale i do tych stałych. Bo z ich strony też płyną negatywne komentarze.
VNM – „EXIT2020”
Ocena recenzenta:
5/10
Dodaj komentarz